29 grudnia 2012

Rozdział 36.

-Uważaj na siebie i… zostaw w spokoju tę głupią dietę. I jeszcze…  - Zayn przestąpił z nogi na nogę. – No, nie wiem… nie zapomnij o mnie przez ten miesiąc.
Uśmiechnął się niepewnie.
-Przestań gadać głupoty – zaśmiałam się nerwowo, walcząc ze łzami.
To tylko miesiąc, tylko cztery tygodnie. Mabel, pamiętaj o tym.
-Zayn… - przytuliłam się do niego.
Odwzajemnił uścisk.
-Nie chcę, żebyś jechał – wymamrotałam mu w ramię.
-Też nie chcę jechać – odpowiedział cicho, głaszcząc mnie po plecach.
Staliśmy dalej w uścisku. Gdzieś obok nas pewnie żegnali się Niall i Eva. Ciekawa jestem jak oni to znoszą. Może wcale nie lepiej ode nas? A Liam i Danielle? Chociaż bardzo mnie ciekawiło, co w tej chwili robią, nie mogłam się zmusić, aby oderwać się od Zayn’a. Wzięłam głęboki oddech, wdychając zapach chłopaka. Będzie mi tego brakować.
Kątem oka zobaczyłam jak Louis i Harry siedzą przytuleni na ławeczce na wprost terminalu numer 3. Przez pewną miałam ochotę zachichotać. Ponieważ żaden z nich nie miał aktualnie dziewczyny, zaczęli spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu, przez co odżyły plotki Larry’m.  Ich dwóch też będzie mi brakować. Ich głupich odpałów i gejowskich zachowań. Z takimi przyjaciółmi nie dało się nudzić.
Przypomniałam sobie moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałam się od Violet, że już nie jest z Harry’m. Chociaż właściwie spodziewałam się tego. Moja przyjaciółka zawsze była surowa dla Hazzy.
Przegoniłam z głowy wszystkie niepotrzebne myśli, żeby wykorzystać do granic możliwości ostatnie chwile z Zayn’em. Przesunęłam rękę na jego głowę i wplotłam mu dłoń we włosy. Dotknęłam policzkiem jego żuchwy i poczułam na twarzy kłujący zarost. Jezu, jeśli się teraz puścimy, stracę go na miesiąc.
-Pasażerowie, lecący do Nowej Zelandii powinni stawić się przed terminalem numer 6 w ciągu najbliższych pięciu minut – rozległ się damski głos, płynący z zawieszonych u góry głośników.
Pociągnęłam nosem, starając się nie rozpłakać. Poczułam, że Zayn powoli się ode mnie odsuwa. Pocałował mnie delikatnie w czoło.
-No to idę – powiedział z delikatnym uśmiechem.
-No to idź – musnęłam jego usta.
Przez chwilę staliśmy w ciszy – nie licząc krzyków setek innych pasażerów, którzy czekali na swój lot – stykając się nosami.
-Musisz mnie puścić – wyczułam, że się uśmiecha.
-Ach – uświadomiłam sobie, że trzymam w zaciśniętej pięści koszulę Zayn’a.
Puściłam go i odsunęłam się odrobinę.
-Kocham cię – powiedział, łapiąc mnie za rękę.
-Ja ciebie też – mimo wszystko nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
-Ej, gołąbki! – krzyknął ktoś, stojący zaledwie pół metra od nas.
No tak. Louis.
-Pa, Lou – przytuliłam się do niego.
Nie chciałam się już dłużej żegnać z Zayn’em. Pod wpływem emocji mogłabym go… no nie wiem, porwać i schować w damskiej toalecie, tylko żeby nie jechał.
-Pa, Mabel – poklepał mnie po plecach Tomlinson. – Musisz beze mnie przeżyć jakoś ten miesiąc.
Parsknęłam cicho śmiechem, jednocześnie walcząc ze łzami, cisnącymi mi się do oczu. Powoli się od niego odsunęłam i rzuciłam ostatnie spojrzenie Zayn’owi. Uśmiechnęłam się niepewnie.
-No to cześć – powiedział chłopak i powoli się odwrócił w drugą stronę, rzucając mi ostatni uśmiech.
Pociągnęłam nosem, spoglądając z nadzieją na Louis’a.
-Niedługo wrócimy, dzieciaku – poklepał mnie po policzku i spojrzał na mnie ze współczuciem.
Nawet się nie zdenerwowałam za tego „dzieciaka”. Było mi wszystko jedno.
-Będę tęsknić za twoją głupotą – zaśmiałam się cicho, a Louis mi zawtórował.
Po chwili zapanowała cisza.
-No to… cześć? – spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Cześć – uśmiechnęłam się niepewnie, patrząc jak chłopak się odwraca i podąża za reszta zespołu.
Przełknęłam ślinę. Widziałam w oddali niewyraźną sylwetkę Zayn’a. Pomachał mi. Uniosłam dłoń i wykonałam jakiś niemrawy ruch w lewo i w prawo.
Wkrótce cała piątka zaczęła przechodzić przez bramkę. Wytężyłam wzrok, ale już nic nie widziałam. Westchnęłam głęboko. Znowu zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo chce mi się płakać. Postanowiłam wziąć się w garść.
Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Eva.
-Idziemy? – zapytała się.
Wyglądała nie lepiej ode mnie.
-Mhmm – mruknęłam, bo tylko na to było mnie stać.
Stojąca obok Danielle uśmiechnęła się ponuro.
Ponownie przełknęłam ślinę i ruszyłam za dziewczynami, starając się ukryć zaczerwienione oczy. Dziękowałam Bogu, że godzina wylotu chłopaków nie dostała się do mediów. Przynajmniej nie złapały nas żadne fanki.
Wzięłam głęboki oddech. Miesiąc, Mabel, miesiąc. Za miesiąc znowu będziecie razem.



***


-No heeej – wyszczerzyłam zęby i zrobiłam jakąś głupią minę.
-Hej – dojrzalsza ode mnie Eva jedynie się uśmiechnęła.
-Siema – niewyraźny Liam, widoczny na ekranie mojego laptopa, uśmiechnął się przyjaźnie. – Czemu nie dzwonicie do Niall’a albo Zayn’a?
-Tylko ty jesteś dostępny – zmarszczyłam czoło. – Ale możesz ich zawołać.
Liam odchylił się na krześle.
-Zaaaaayn! Niaaaaall! – wrzasnął.
Zaśmiałam się.
-Jak wam w ogóle mija czas? – zapytałam się.
-Dobrze, dobrze. Dzisiaj wieczorem mamy trzeci już koncert – wyjaśnił.
Wow, trzy koncerty w ciągu pierwszego tygodnia.
 -Macie w ogóle czas wolny? – zaciekawiłam się.
-No pewnie, w sumie całkiem dużo. Po prostu ten tydzień jest najbardziej… no, pracowity – tłumaczył Liam, podczas gdy Eva siedziała spokojnie obok, jedynie przysłuchując się naszej rozmowie.
W końcu na ekranie pojawił się też Niall.
-Cześć – wyszczerzył do nas zęby.
-Hej – powiedziałyśmy z Evą jednocześnie.
-Ej, ja też chce pogadać! – zawołał osoba, owinięta w pasie ręcznikiem, która nagle pojawiła się na ekranie.
Słynny Harry Styles, jak zwykle bez ubrania. Zachichotałam.
-Coo? – zainteresował się chłopak, siadając obok Liam’a.
-Czy ty zawsze musisz być rozebrany? – zaśmiałam się.
Niall parsknął śmiechem.
-Teraz jest w ręczniku, to i tak dobrze – wyszczerzył zęby.
-Hej – powiedział Zayn, pojawiając się na ekranie.
Odruchowo uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Cześć – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
-A gdzie Louis? – odezwała się Eva.
Harry obejrzał się za siebie.
-Looooouuu! – zawył, a ja teatralnym gestem zakryłam uszy.
Usłyszałam czyjeś niewyraźne wołanie po drugiej stronie połączenia.
-Emm… jest zajęty – wymamrotał Hazza.
Któryś z chłopaków odchrząknął.
-Co jest? – zdziwiłam się.
Harry spojrzał z uśmiechem na resztę chłopaków.
-Louis znalazł sobie koleżankę – oznajmił ciągle się uśmiechając. – Właśnie do niej wychodzi.
Uniosłam brew.
-Koleżankę, powiadasz? – wyszczerzyłam zęby. – Z Nowej Zelandii?
-Z Anglii – poprawił mnie Styles, dokładnie w momencie, w którym zadzwonił telefon Liam’a.
Payne zerwał się z kanapy i wyszedł z zasięgu kamerki.
-Przyjechała tu z rodziną na urlop – dokończył Harry.
-Wow – zrobiłam minę – Ciekawa jestem co z tego będzie.



***


Przeciągnęłam się i spojrzałam na zegarek. Dziesiąta. Wywróciłam oczami, przeczuwając, że będzie to kolejna beznadziejna niedziela. Ale od kiedy Zayn wyjechał raczej nie robiłam zbyt wielu rzeczy w weekendy. Czasami zapraszałam Violet i Evę, czasami nawet Danielle. Ale i tak przez większość czasu przeraźliwie się nudziłam.
Zaczęłam macać pościel w poszukiwaniu telefonu. Kiedy go znalazłam, otworzyłam spis kontaktów i pochyliłam się nad wyświetlaczem. Może kogoś znajdę. Ale niestety większość numerów należała do moich wstrętnych koleżanek z klasy, do których - byłam tego absolutnie pewna – nigdy, ale to nigdy nie zadzwonię. Wypuściłam ze świstem powietrze z płuc i szukałam dalej. Przypomniała mi się Tracy i przez chwilę – ale naprawdę bardzo krótką – zastanawiałam się, czy do niej nie napisać. Jednak już chwilę później pacnęłam się w czoło. Dwa tygodnie bez Zayn’a, a ja jestem już tak zdesperowana, że chcę się zaprzyjaźnić z Tracy. Brrr… A tak właściwie… dziewczyna dała mi już spokój. Już nie chodziła za mną po szkole ani nie próbowała się zakolegować. Może to była kwestia tego, że jest starsza i dojrzalsza – w końcu byłyśmy już klasę wyżej – ale szczerze w to wątpiłam. Może zniechęcił ją widok mnie i Louis’a, wychodzących z damskiej toalety. Tak, to pewnie było to. Zachichotałam na wspomnienie.
Nagle mój wzrok przykuło pewne imię. Peter. Jezu, kiedy my się ostatnio widzieliśmy? Niewiele myśląc, wybrałam jego numer. Czekając, aż mój przyjaciel odbierze, wyrzucałam sobie to, że tak łatwo o nim zapomniałam.
-Halo? – odezwał się głos w słuchawce.
-Hej – powiedziałam z lekkim wstydem.
-Żyjesz jeszcze? – zażartował.
-Emm… no  tak – wymamrotałam. – Co słychać?
-Dobrze. Chociaż właściwie to mi się nudzi. – oznajmił.
-To tak samo jak mnie – skrzywiłam się. – Chciałbyś się spotkać?
-No jasne – odpowiedział. – Dzisiaj?
-Taak. Choćby za godzinę – poprosiłam.
Jeszcze chwila samotności, a zwariuję, przysięgam.
-Dobra. Emm… przychodzisz sama? – zapytał po chwili.
-Tak, a co? – zaciekawiłam się.
-Możesz wziąć ze sobą… jakąś koleżankę – wyczułam, że się uśmiecha.
Parsknęłam śmiechem.
-Daj spokój – zaśmiałam się.
-No co? – obruszył się, wybuchając śmiechem.
-Nie mam koleżanek dla ciebie – zmarszczyłam brwi, zapominając, że mnie nie widzi. – Chyba, że…
-No?
-Pamiętasz Violet? – zapytałam.
Wstałam z łóżka i podeszłam do komody z ubraniami.
-Taak… ale ona chodzi z Harry’m, co nie? – upewnił się.
-Już nie – poinformowałam, otwierając szafkę i przeglądając ubrania.
-Jak to nie? – zdziwił się.
Wydobyłam z półki jakąś pomiętą bluzkę i obejrzałam ją, przytrzymując telefon ramieniem.
-Zerwali. Violet nie chciała się na tak długo rozstawać – wyjaśniłam. – A w sumie, to chyba nawet dobrze. Znając Harry’ego właśnie kogoś zalicza – parsknęłam śmiechem i natychmiast się zreflektowałam.
Odchrząknęłam.
-Sory, nie powinnam ci takich rzeczy mówić – zawstydziłam się. – Harry wcale nie jest… Emm… ja tylko żartowałam.
Peter się zaśmiał.
-Dobra, nieważne – powiedział. – Możesz przyprowadzić Violet.
-Chociaż… chyba i tak ma cię za dzieciaka – zaśmiałam się.
-Ej! – oburzył się. – Jestem tylko rok od was młodszy!
Zachichotałam, przypominając sobie o tym, że miałam wybrać ubrania na dzisiejsze spotkanie z Peterem. Bluzkę, którą wybrałam, rzuciłam na łóżko.
-Ona lubi starszych – parsknęłam śmiechem. – Ale i tak ją zabiorę ze sobą.
-Okej – powiedział zrezygnowany.
Uśmiechnęłam się do siebie.
-Za godzinę pod Big Benem – pożegnałam się.
-Jasne. Cześć – odpowiedział i się rozłączył.
Odrzuciłam telefon na łóżko i z uśmiechem na twarzy, wróciłam do wybierania spodni. Rozmowa z Peterem jak zwykle poprawiła mi humor.
Przypomniało mi się, żeby zadzwonić do Violet i zapytać się, czy może jechać. Wróciłam po komórkę i wybrałam numer przyjaciółki.
-Halo? – usłyszałam.
-Hej, nudzi ci się może? – zapytałam z uśmiechem.
-Nie, właśnie w tym rzecz, że mi się nie nudzi – powiedziała dziwnym tonem.
-Co jest? – zmarszczyłam brwi.
-Mój brat przyjechał z Nottingham – wyjaśniła. – Włóczy mnie teraz po jakichś wesołych miasteczkach – wyczułam, że się krzywi.
Parsknęłam śmiechem. Jej brat studiował w Nottingham prawo. Natomiast jego ulubionym zajęciem w wolnym czasie było udawanie, że Violet w dalszym ciągu jest małą dziewczynką. Ale mimo to Jackson – bo tak miał na imię brat mojej przyjaciółki – był całkiem miły. Mogłam nawet powiedzieć, że go lubię.
-Ojj, wyrazy współczucia – zachichotałam.
-Nie śmiej się – burknęła.
-Mogliście mnie zabrać. Lubię Jacksona i może mniej by ci się nudziło – powiedziałam z uśmiechem.
-No tak. Nie pomyślałam. Ale mniejsza z tym, co chciałaś? – spytała.
-Emm… umówiłam się z Peterem, chciałam żebyś ze mną poszła – wytłumaczyłam.
Jęknęła.
-Zamienimy się? – zapytała retorycznie. – Jesteśmy całkiem podobne, możemy się podmienić i przy odrobinie szczęścia… Jackson nie zauważy, że obok niego na karuzeli siedzi Mabel zamiast Violet… – zaczęła nawijać.
Wybuchnęłam śmiechem.
-Okej – zaśmiałam się.
Violet westchnęła, a ja ponownie zachichotałam.
-Kończę, niedługo mam autobus. Przeżyj i pozdrów brata – powiedziałam z uśmiechem.
-Okeeeej – powiedziała z rozpaczą.
-To cześć – parsknęłam śmiechem i się rozłączyłam.
Ciągle się śmiejąc, wybrałam numer Evy. Może ona się zgodzi?
-Halo?
-Cześć, tu Mabel – przywitałam się, starając się zapanować nad śmiechem.
-No czeeeść – odpowiedziała Eva.
-Chciałam się zapytać… czy miałabyś dzisiaj czas wyjść ze mną i z Peterem? – zapytałam, chichocząc pod nosem.
-Ale… ja nie znam Petera – powiedziała niepewnie.
-Nie martw się, jest bardzo fajny – pewnie się go wstydziła.
-No… okej – odpowiedziała z wahaniem. – Z czego się tak śmiejesz?
Szybko streściłam jej całą sytuację z Violet. Po chwili Eva także zaczęła się śmiać.
-Wyobrażam ją sobie teraz w takiej różowej karecie, która kręci się w kółko – zaśmiała się głośno.
Zawtórowałam jej i powiedziałam coś równie głupiego i bez sensu, natychmiast sobie przypominając sobie, że niedługo mam autobus.
-Eva, muszę wychodzić – zaśmiałam się, patrząc w dół na swoją piżamę w księżyce i gwiazdki.
-Jasne, ja też. To czeeeść – powiedziała.
-Cześć, cześć – odpowiedziałam i odrzuciłam na bok telefon.
Okej, rurki już wybrane. Pobiegłam do łazienki, aby się umyć. Potem szybko się uczesałam, zostawiając włosy rozpuszczone. Jeszcze makijaż. To wszystko zajęło mi pół godziny. No ale ja, to ja. Wróciłam do pokoju, martwiąc się, czy zdążę na autobus. Szybko się ubrałam w wybrane przez siebie ubrania i schowawszy do kieszeni telefon i pieniądze, niemal zbiegłam na dół.
W międzyczasie wysłałam sms'a do Petera.



"Violet nie mogła, przyjade z Evą .
Ale łapy przy sobie bo oberwiesz od Nialla xD"



Jedzenie, jedzenie… muszę coś zjeść. Dopadłam do lodówki i w szaleńczym tempie wyjęłam z niej parę produktów do zrobienia kanapki. Rozkroiłam bułkę, posmarowałam ją masłem i położyłam na tym ser żółty. Chwyciłam jedzenie w dłoń i wyszłam z kuchni. Na korytarzu spotkałam moją mamę i mojego jeszcze nienarodzonego braciszka.
-Hej, mały! – zawołałam do brzucha.
-Wychodzisz gdzieś? – zapytała się mama.
-Emm… do Petera – wyjaśniłam, prostując się.
-Okej – kiwnęła głową – nie wracaj późno.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku drzwi.
-Pa, Jacob! – zawołałam, oglądając się przez ramię.
-Jacob…? Jak ten wilkołak? – zmarszczyła brwi moja mama, a ja parsknęłam śmiechem. – Nie zgadzam się.
Uśmiechnęłam się do siebie.
-Pogadamy o tym jak wrócę – pomachałam mamie i włożyłam kurtkę.
Jeszcze ją namówię na tego Jacoba. Ewentualnie Seth’a.


**************************************************************************

Przepraszam, że tak króciutko ;< I że mało chłopców. Ale kolejny będzie tylko o nich, możecie być tego pewni ;DD Oprócz tego szykuję małą niespodziankę w kolejnym rozdziale... xD

+Dziękuję wiernym czytelniczkom mojego bloga, które komentują nawet po dwóch miesiącach przerwy <3



Harry i jego zalotne spojrzenia xdxd

Hahha xD



Umieraaaam X_X

Słodki Niall z fb ;pp

Czy wy widzicie te ręce?? O.o i szyję???
Omg , sdjncductzbhjxz *.*
W poniedziałek najprawdopodobniej one-shot z Zarry'm (bez zboczeniowości Of Kors XD) ;pp

////Właśnie ponownie przeczytałam ten rozdział... jest chyba najkrótszym i najnudniejszym rozdziałem na świecie O.o Postaram sie jutro/ pojutrze nadrobić, żeby jeszcze cos dodac w tym roku xD

25 grudnia 2012

Przeprosinowy Rozdział 35. o_O

Rozdział 36. pojawi się jutro (29.12.2012) ^.^



-Chodźmy najpierw tutaj - poprosiłam i zrobiłam słodkie oczy.
Louis wywrócił oczami i ruszył za mną. Uśmiechnęłam się do siebie i przekroczyłam próg sklepu z dziecięcymi ubrankami. Nie czekając na przyjaciela, pobiegłam w kierunku chłopięcego działu. Gdzieś po drodze dorwałam koszyk, więc teraz już pakowałam do niego wszystko, co tylko mi się spodobało. Nie obchodziło mnie, że zapłacę za to fortunę. Przecież dla brata mogę się poświęcić.
-Mabel! - przeraził się Lou, który jakimś cudem znalazł mnie w tym wielkim sklepie.
-Co? - zdziwiłam się.
Po prostu kupowałam młodemu ubranka! Chciałam, żeby dobrze wyglądał. Wiem, że w niemowlęcym wieku nie jest to zbytnio ważne, ale co w tym złego?
-Przystopuj - pokręcił głową z dezaprobatą i chwycił w dwa palce sandałka, którego wrzuciłam do koszyka. - On się urodzi w zimie.
Zrobiłam niezadowoloną minę.
-A lepiej wszystko teraz kupić, a potem... - zaczęłam.
-Nie. - pokręcił głową i wyjął z koszyka drugą parę buta.
W sumie zdziwiłam się, że letnie ubranka sprzedają w listopadzie.
Louis wyrzucał po kolei wszystkie niepotrzebne  rzeczy z koszyka, a ja przyglądałam się temu z obrażoną miną.
-No wiesz co, kąpielówki w listopadzie? - zdziwił się Lou i odłożył na miejsce miniaturowe slipki.
-To moje pieniądze i mogę z nimi robić co...
-Twojej mamy, a nie twoje - przypomniał Tomlinson i zlustrował wzrokiem wnętrze koszyka.
Westchnęłam i założyłam ręce. O co mu chodziło?
-Wow! - zawołał nagle Lou i wyłowił coś z kupki ubrań. - Jestem z ciebie dumny.
Pomachał mi szelkami przed nosem. Parsknęłam śmiechem.
-Jeszcze tylko brakuje bluzki w paski - zaśmiałam się.
-Eee... - Louis rozejrzał się dookoła. - Proszę bardzo.
Rzucił w moim kierunku maleńką koszulkę. Pośmiałam się trochę, a potem zaczęłam wybierać buty. W końcu zdecydowałam się na dwie pary trampek (czerwone i czarne), na białe adidasy i jakieś zimowe buty. Louis brwi, gdy to zobaczył. Usłyszałam, że mruknął pod nosem coś w stylu: "instynkt macierzyński". Założyłam ręce i wrzuciłam do koszyka ciepłą kurtkę.
-Tylko jedna. Zadowolony? - spojrzałam na niego ze złością.
Lou parsknął śmiechem.
-Dobra, dobra, kupuj ile chcesz. - zaśmiał się.
-Oo, dziękuję - powiedziałam z sarkazmem.
-Weź to - zaproponował i wrzucił do koszyka granatowy szalik.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, zastanawiając się skąd ta zmiana. Ale już chwilę później stwierdziłam, że nie bardzo mnie to obchodzi.



***



-To będzie... równo 148 funtów* - uśmiechnęła się do mnie ekspedientka.
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
-Ee... słucham? - musiałam się przesłyszeć.
-148 funtów - oznajmiła.
Spojrzałam z przerażeniem na Louis'a.
-Wiesz, malutkie, markowe adidaski trochę kosztują - powiedział z uśmiechem.
Złapałam się za głowę.
-Możesz z czegoś zrezygnować - poradził mi.
Jeszcze raz przyjrzałam się moim zakupom i pokręciłam głową z zaciętym wyrazem twarzy.
-Masz może pożyczyć 28 funtów? - zapytałam, krzywiąc się.
Zaśmiał się głośno i odliczył pieniądze. Podałam je ekspedientce, jednocześnie zastanawiając się, czy mama mnie zabije. Chyba raczej tak. No trudno, przynajmniej będę miała modnego brata.
Sprzedawczyni jeszcze raz się do mnie uśmiechnęła.
-Który to już miesiąc? - zapytała miło, zerkając na mój brzuch.
No kurde, nie. To już druga osoba. Która. Stwierdziła. Że. Jestem. W. Ciąży. Spojrzałam ze złością na Louis'a, który wybuchnął śmiechem i zgiął się wpół. Zacisnęłam usta i wtedy ekspedientka zdała sobie sprawę, że palnęła głupstwo.
-Om. Przepraszam - wydukała.
-Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się blado i z całej siły przywaliłam Lou w plecy, aż stęknął.
Kobieta za ladą parsknęła śmiechem. Och, zapomniałam być dyskretna. Co za szkoda.
-Proszę zakupy - powiedziała sprzedawczyni, ciągle mając lekko zawstydzony wyraz twarzy.
Podała mi cztery papierowe torby.
-Dziękuję - kiwnęłam głową, zmuszając się do uśmiechu. - Idziemy - warknęłam do Louis'a i złapałam go za szelki, które dzisiaj miał na sobie.
-Do wiedzenia - rzucił Lou z uśmiechem i jeszcze raz się zaśmiał.
Miałam ochotę go pobić. Tak, pobić. To dobre słowo.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się poza terenem sklepu, puściłam Louis'a i spojrzałam na niego gniewnie.
-Przestań się śmiać! - zawołałam ze złością.
-Chyba ktoś tu musi zrzucić brzuszysko! - zaśmiał się i klepnął mnie w brzuch.
Żarty żartami, ale teraz to już przesadził. Zwłaszcza, że ostatnio byłam drażliwa na tym punkcie.
-Zginiesz, Tomlinson! - ostrzegłam i zamachnęłam się na niego, oczywiście nie trafiając.
Jednak szybko się zorientowałam, że jestem w publicznym miejscu i nie wypada zachowywać się jak dziecko. Odchrząknęłam i poprawiłam bluzkę.
-Przy tobie zachowuję się niepoważnie - wyszczerzyłam zęby do Louis'a.
-Zauważyłem - pokiwał głową z głupim uśmiechem.
-Idziemy coś zjeść? - zaproponowałam nagle, przekładając torby z ubraniami z jednej ręki do drugiej.
Lou przytaknął.
-Może chcesz, żebym poniósł zakupy? - zapytał się ze słodkim uśmiechem.
Uniosłam brew.
-Louis jest miły. Podejrzane - udałam zdziwienie i oddałam mu połowę toreb.
Zaśmiał się i ruszył ulicą. Dogoniłam go. Przez chwilę szliśmy obok siebie nie rozmawiając zbyt dużo, ale w pewnym momencie Louis się odezwał.
-Chcesz tutaj? - wskazał palcem jakąś budkę z kebabem i kulawy stolik z dostawionymi do niego dwoma plastikowymi krzesełkami.
-Wow, romantycznie - parsknęłam śmiechem. - Ale i tak może być.
Z głupim wyrazem twarzy - zawsze miałam głupi wyraz twarzy, gdy przebywałam z Tomlinsonem - ruszyłam w kierunku budki.
Zamówiłam największego kebaba i butelkę pepsi, a potem usiadłam na niezbyt zachęcającym krzesełku. Zaczęłam jeść swój posiłek, nawet nie czekając na Louis'a. Ale w końcu byłam strasznie głodna. Po chwili mój przyjaciel znalazł się naprzeciwko mnie, tuż po tym jak skończyłam jeść. Lou obdarzył mnie przerażonym spojrzeniem i wypił trochę swojej pepsi. Zaczęłam uważnie obserwować jedzenie Louis'a. Ciągle byłam głodna.
-Co jest? - zapytał po chwili Lou, zaniepokojony moim wzrokiem.
Poprawiłam się na krzesełku.
-Będziesz to jadł? - zapytałam się z niewinną miną.
Zmarszczył brwi.
-Nie wiem o co ci chodzi... ale odczep się od mojego jedzenia - zaśmiał się pod nosem i zjadł kolejny kawałek kurczaka.
Zapanowała cisza, a ja w dalszym ciągu przypatrywałam się kebabowi. Mój przyjaciel wywrócił oczami i wyciągnął z kieszeni parę monet.
-Czasami mnie przerażasz - powiedział, podając mi pieniądze.
-Wszystko ci oddam - wyszczerzyłam zęby, przypominając sobie, kto mi pożyczył 28 funtów w sklepie z ubraniami.
Wstałam od stołu i z tryumfalnym uśmiechem ruszyłam w kierunku małej budki.
-Jeszcze raz to samo - mruknęłam z lekkim wstydem.
Ale przecież wolny kraj, każdy może jeść tyle, ile chce, prawda?
Po chwili dostałam kolejnego kebaba, więc zadowolona wróciłam do Louis'a. Pochłonęłam szybko swój posiłek i rozłożyłam się wygodnie na krzesełku.
-Jeszcze jesteś głodna? - zażartował Louis.
-Ej! Odczep się! - zrobiłam groźną minę i położyłam dłonie na swoim brzuchu.
-No cooo? Zjadłaś więcej ode mnie - wyszczerzył zęby.
-Ale przynajmniej się najadłam - uśmiechnęłam się szeroko, rezygnując z dalszej kłótni.



***



-Mamo, już wróciłam! - zawołałam, wchodząc do kuchni.
Moja mama wstała z krzesła i podeszła do mnie.
-Ou, dużo tego - uniosła brwi i spojrzała na papierowe torby, które trzymałam w rękach.
-Eee...
-Ile masz reszty? - zapytała.
-Znaczy... em... nie wystarczyło mi i... Louis musiał się dołożyć, także... no, nie ma reszty - powiedziałam ze wstydem i spuściłam lekko głowę.
-Słucham?! - zawołała.
-Przepraszam? - spojrzałam się na nią z nadzieją.
-I jeszcze naciągnęłaś Louis'a, tak? - spytała ze złością.
-O niego to już się nie martw, tak łatwo nie zbankrutuje - wyszczerzyłam zęby.
Mama wywróciła oczami.
-Tu nie chodzi o to, czy zbankrutuje! - prawie krzyknęła. - Tylko o to, że zapłacił za twoje zakupy, za rzeczy dla twojego brata!
-Przecież mu wszystko oddam! - zaprotestowałam.
-Mam nadzieję.
Zapanowała cisza.
-To chociaż powiedz mi na co wydałaś tyle kasy - wywróciła oczami.
Uśmiechnęłam się i postawiłam torby na kuchennym stole. Zaczęłam z nich wyjmować wszystkie bluzki, koszule, spodnie, buty, kurtki... Był nawet krawat. Moja mama wytrzeszczyła oczy, a potem zaczęła się śmiać. Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie i powiedziałam:
-A Louis dostanie kasę z powrotem, nie martw się.
Zostawiłam zakupy na stole i ruszyłam w kierunku schodów. Weszłam na górę i już po chwili znalazłam się w swoim pokoju. Oczywiście pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po położeniu się na łóżku było włączenie laptopa. Włączyłam wyszukiwarkę i zaczęłam leniwie przeglądać najświeższe informacje. W końcu zalogowałam się na Twittera. Wiadomości od miłych fanek, groźby od tych mniej miłych... Nic nowego. Ale... ktoś dał mi link do jakiegoś artykułu plotkarskiego. O nie... Żeby to nie była ta strona, co ostatnio... Ploteczki, ploteczuszki... czy jakoś tak. Z westchnieniem otworzyłam link i wytrzeszczyłam oczy. Zawsze tak miałam, gdy czytałam głupoty, które ktoś wypisywał na mój temat.


DZIEWCZYNA ZAYN'A MALIKA JEST W CIĄŻY!


Zrobiłam dziwną minę, niepewna czego się spodziewać w takim artykule. Ja jestem w ciąży, czy Zayn ma jakąś drugą dziewczynę? Ciekawe. Zjechałam niżej.


"Dzisiaj, zaledwie parę godzin temu
przyłapaliśmy...


Parsknęłam śmiechem.


...dziewczynę Zayn'a (Mabel) i Louis'a,
kupujących dziecięce ubranka.
Po zakupach przyjaciele poszli coś zjeść.
Mabel pochłonęła aż dwa kebaby!
Do tego widocznie przytyła (zdj. 3).
Dla nas to wszystko jest jednoznaczne.
A dla Was?"


Skończyłam czytać artykuł, jednak cały czas miałam otwarte usta. Pokręciłam głową z niedowierzeniem i zjechałam niżej, aby obejrzeć zdjęcia. W sklepie, przy koślawym stoliczku i ostatnie, na którym leżę na krzesełku. W jakimś programie obrysowano mój brzuch czerwonym pisakiem. Nosz kurde, tak nie będzie! Chociaż akurat na tym zdjęciu wyszłam faktycznie... grubo. Przeszedł mnie dreszcz. A jeśli... Louis ma rację? Jeśli rzeczywiście ważę za dużo? Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że Lou dzisiaj żartował, ale mimo wszystko... to była taka aluzja z jego strony? Całkiem możliwe. Chyba... pora na dietę. Ale póki co... wróciłam na Twittera. Napisałam parę słów o wcześniej przeczytanym artykule.


"Niektórzy nie mają chyba nic innego do 
roboty jak pisanie o tym ile 
zjadłam kebabów. NIE jestem w ciąży, 
dziękuję za uwagę ;d"



Westchnęłam głęboko. Od dzisiaj o połowę mniej jedzenia.




*dwa dni później*



Zastukałam w ich drzwi. Nikt nie otwierał. Wywróciłam oczami - wiedziałam, że w domu na pewno ktoś jest - i zapukałam jeszcze raz. Kurde, ile można czekać? Ze złością pchnęłam drzwi i nie czekając, aż ktoś łaskawie przyjdzie mnie przywitać, ruszyłam korytarzem w kierunku kuchni. Weszłam do środka i zobaczyłam całą piątkę, siedzącą przy stole. Harry najwyraźniej coś mówił, ale gdy zorientował się, że przyszłam, zamilkł. Zdenerwowało mnie to.
-Ja tu próbuję być kulturalna i pukam do drzwi, a wy nawet nie wstaniecie i mi nie otworzycie, co? – założyłam ręce.
Louis i Zayn spojrzeli po sobie. Super, jeszcze mają jakieś tajemnice.
-Co jest? – zrezygnowałam z pretensjonalnego tonu i opadłam na jedyne wolne krzesło.
Żaden z nich mi nie odpowiedział. Zacisnęłam usta i przyjrzałam się Harry’emu, który sprawiał wrażenie zdenerwowanego.
-Coś ci się stało? – uniosłam brew.
Pokręcił głową.
-Muszę porozmawiać z Violet – oznajmił i nagle wstał.
Ku mojemu zdziwieniu, wyszedł z kuchni. Zapanowało milczenie, a ja spojrzałam podejrzliwie na resztę. Chyba nikt nie miał zamiaru się odezwać. W końcu wywróciłam oczami i podniosłam się z krzesła. Starając się opanować złość, szybkim krokiem opuściłam kuchnię.
-Spotkajmy się – usłyszałam głos Harry’ego.
Obejrzałam się zdezorientowana i dostrzegłam Hazzę, rozmawiającego przez telefon.
-Okej, to przyjedź skoro możesz – powiedział szybko do słuchawki.
Zrobiłam parę kroków w stronę Styles’a.
-Cześć – zakończył rozmowę i się rozłączył.
Odchrząknęłam. Podniósł ze zdziwieniem głowę.
-Harry, powiesz mi , co się dzieje? – uniosłam brew.
Westchnął.
-Właściwie to nic wielkiego… ale Violet i tak będzie zła – wzruszył ramionami. – Wiesz, jaka ona jest.
-Czemu ma być zła? – dopytywałam się.
-Emm… dzisiaj się dowiedzieliśmy, że wyjeżdżamy z chłopakami do Nowej Zelandii – powiedział.
-Ach. To chyba nic złego – przekrzywiłam głowę na bok.
Więc, czemu oni tak panikują?
-W sumie miesiąc to nie tak długo. Mimo wszystko boję się rozmowy z Violet – skrzywił się.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
-Miesiąc…?
-To nie tak długo, jak się wydaje – uśmiechnął się.
-Niby tak… - mruknęłam.
Ale… jak ja wytrzymam miesiąc bez Zayn’a? Dotąd nigdy się nie rozstawaliśmy na dłużej niż… parę dni. Pocieszała mnie tylko myśl, że wyjazd do Zelandii jest lepszy niż półroczna trasa koncertowa.
Harry poklepał mnie po ramieniu.
-Nim się obejrzysz, wrócimy - pocieszył mnie.
Przybliżyłam się do niego. W sumie nigdy nie byliśmy sobie jakoś szczególnie bliscy, ale teraz... Otoczyłam go ramionami. Posłusznie mnie przytulił.
-Muszę pogadać z Zayn'em - oznajmiłam po chwili.
Uśmiechnął się lekko i jeszcze raz poklepał mnie po plecach.
-Powodzenia czy tam czego potrzebujesz - powiedział.
-Dzięki - mruknęłam. - Ale tobie bardziej się przyda.
Uśmiechnęłam się znacząco. Znałam moją przyjaciółkę na tyle dobrze by wiedzieć, że się zdenerwuje. Chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. Przecież to nie wina Harry'ego, że musi ją opuścić na miesiąc.
No, ale Violet to jednak Violet.
Harry też zrobił minę i ruszył w kierunku kuchni. Poszłam za nim.
-Wiesz już? - wypalił Lou, gdy tylko weszłam do kuchni.
Kiwnęłam powoli głową i opadłam na wolne krzesło. Zerknęłam na Zayn'a.
-Przepraszam - skrzywił się.
-Daj spokój - wywróciłam oczami.
Za co on mnie niby przepraszał? Za to, że spełnia swoje marzenia?
Wstałam z krzesła - mimo że spędziłam na nim zaledwie kilkanaście sekund - podeszłam do kuchennego blatu i nalałam soku do stojącej nieopodal czystej - lub nie - szklanki.
Byłam w dość... parszywym - że tak powiem - nastroju.W końcu właśnie się dowiedziałam, że mój chłopak wyjeżdża na miesiąc do jakiejś... Zelandii. Może źle to o mnie świadczy, ale nawet nie wiedziałam, gdzie ten kraj leży. Moja znajomość geografii nie była zbyt zachwycająca.
Jedyne czego się bałam to to, że przez ten miesiąc nasza... ehm, nasza relacja się rozpadnie. Przecież nie będziemy się widzieć przez tak długi czas...
Westchnęłam, a chłopcy się na mnie spojrzeli. Jak gdyby nigdy nic wróciłam do picia soku. Ale jednego nie rozumiałam. Skoro wyjeżdżają dawać koncerty, śpiewać i spotykać się z fanami to czemu się nie cieszą? Owszem, trudno jest się rozstać z rodzinami i ze znajomymi ale przecież właśnie w taki sposób realizują swoje marzenia!
Pokręciłam głową i odwróciłam się do chłopaków. Chciałam coś powiedzieć, ale nawet nie wiedziałam co. Uratował mnie dzwonek do drzwi.
-Otworzę - Harry zerwał się na równe nogi i wręcz wybiegł z kuchni.
-Chodź na górę - powiedział nagle Zayn.
Okazało się, że mówi do mnie. Kiwnęłam głową i odstawiłam szklankę na blat. Bez słowa opuściliśmy kuchnię i weszliśmy po schodach na górę. Znaleźliśmy się w pokoju Zayn'a. Usiedliśmy na łóżku. Przez chwilę milczeliśmy.
-Myślisz, że... - przerwałam ciszę - miesiąc to długo?
Spojrzał na mnie.
-Właściwie to... mogło być gorzej - uśmiechnął się niepewnie.
Kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem.
-Ale mimo wszystko...  miesiąc to za dużo jak dla mnie - uniosłam kącik ust i spojrzałam Zayn'owi w oczy.
Przez chwilę panowała cisza.
-Będę tęsknić - obdarzył mnie smutnym uśmiechem.
-Ja też - wymamrotałam i wyciągnęłam do niego ręce.
Bez słowa mnie przytulił. Jeśli wcześniej byłam zdenerwowana, to teraz... jego zapach mnie uspokoił.



*oczami Harry'ego*



Nerwowo odgarnąłem włosy z czoła.
-Miesiąc? - Violet założyła ręce.
Miała zaciśnięte usta.
-Violet, nic na to nie poradzę - spuściłem lekko głowę.
Wiedziałem, że będzie straszliwie zła.
-Kurwa, to nie ma sensu - powiedziała głośno i opadła na kanapę.
Spojrzałem na nią z zaskoczeniem.
-Co nie ma sensu? - zapytałem, podchodząc do niej bliżej.
Przełknęła ślinę. Domyślałem się, co chce powiedzieć, ale miałem nadzieję, że instynkt mnie myli.
-Harry, to mnie naprawdę wkurza, że ciebie nigdy nie ma! - spojrzała na mnie gniewnie. - Jestem wiecznie sama.
-Nie przesadzaj - mruknąłem. 
Nie chciałem się kłócić. Naprawdę chciałem porozmawiać z nią na spokojnie, ale się nie dało. Ona miała taki charakter.
-Ja mam nie przesadzać?! Uważasz, że nie mam racji? - dopytywała się z groźną minę.
No tak, Violet nie umie inaczej.
-Zawsze jestem sama! A ty albo masz jakiś koncert albo wywiadzik i... w ogóle nie masz dla mnie czasu! - krzyknęła.
Nie spodobało mi się, że powiedziała... "wywiadzik". Myślałem, że szanuje moją pracę. Bo jaka by nie była, właśnie w taki sposób zarabiałem.
Wziąłem głęboki oddech.
-Violet, jeśli chcesz ze mną zerwać, zrób to teraz - powiedziałem, patrząc jej ze spokojem w oczy.
Zdziwiłem sam siebie swoją bezpośredniością. Violet odwróciła wzrok, by po chwili z powrotem spojrzeć mi w oczy.
-Więc... rozstańmy się - powiedziała dziwnym głosem.
Kiwnąłem głową, ciągle na nią patrząc. Przez chwilę stała w miejscu. W końcu jednak wzięła głęboki oddech i podeszła bliżej mnie.
-To... cześć - mruknęła i już chciała się odwrócić, gdy złapałem ją za ramię.
-Zobaczymy się jeszcze? - zapytałem, bo nie mogłem się powstrzymać.
Mimo wszystko, naprawdę lubiłem Violet. Nie chciałem tracić z nią kontaktu. 
-Emm.. mam nadzieję - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłem uśmiech i odprowadziłem ją wzrokiem do drzwi, jednocześnie czując jakąś dziwną ulgę wewnątrz klatki piersiowej. Zaraz... chyba nie cieszyłem się z tego, że właśnie zerwaliśmy z Violet? Po prostu... nie wiem. Dziwne uczucie. Byłem wolny. Obserwowałem jak Violet zamyka za sobą drzwi. Uwielbiałem ją. Ale... czy kochałem? Jeśli się kogoś kocha, akceptuje się wszystkie jego wady. Więc...
Potrząsnąłem głową i poprawiłem włosy. Ruszyłem powolnym krokiem w kierunku kuchni, w której najprawdopodobniej siedziała reszta chłopaków. Czułem się lekko. Nie byłem z tego powodu zadowolony.




****************************************************************************************************



*148 funtów = około 750 zł . xd


Okej. Tu Mabel. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie o.O Chociaż zasługuję. X_X Nie wiem czy chcecie jeszcze czytać mojego bloga, czy już nie, no ale... napisałam ten rozdział. Weszłam na ostatniego posta i zobaczyłam 15 komentarzy. Myślałam, że o mnie zapomnieliście i wgl... ale niektórzy z was ciągle pisali, żebym wróciła itd. <3 . No więc... wstyd mi bardzo, bez względu co bym teraz tutaj napisała to i tak nie ma sensu, po prostu miałam załamanie (kolejne o_o) i nie pisałam i pewnie i tak mi nie wybaczycie . PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM ! WSTYD MI BARDZO BARDZO BARDZO BARDZO. No ale już nie zmienię tego co zrobiłam.  Straszliwie mi głupio, że po prostu przestałam pisać, że... "zapomniałam" o blogu. Nie wiem jak wam to wynagrodzić.



Może Harry wam trochę poprawi humor i zapomnicie jakie jesteście na mnie złe...?
No dobra, nawet słitaśny uśmiech Harry'ego mnie nie uratuje xd

Możecie pisać jak bardzo mnie nie cierpicie i wgl... nie będę miała nic przeciwko. Wiem, że możecie być złe o_O

+ Mam one-shota z Zarry'm. NIE MA tam żadnych SCEN (If You Know What I Mean . xD ), ale jeśli ktoś nie lubi tego typu tematów, to nie lubi ;d Moje pytanie: Chciałybyście go przeczytać? Jest już napisany i może dzięki niemu mnie nie zjecie za tą dłuuuugą nieobecność na blogu ^.^

Jaki Liaaam xD


Seksownie xD
Ja tak mam kiedy widzę coś słodkiego xD
Marchewka151523 coś o tym wie XD
I oczywiście moja ulubiona mina Zayn'a XD

Do następnego .! Jeszcze raz PRZEPRASZAM ! Jakby to Louis i Zayn powiedzieli... "Kochamy Was!" <3

+A właśnie, nawet opisałam w pamiętniku to ich "Kochamy Was" XDXD #głupiaja


13 października 2012

Odwieszam + Rozdział 34.

 ODWIESZAM
Hej, tu znowu ja Mabel ! Wracam na bloga, mam nadzieję, że się cieszycie i że jeszcze będziecie czytać moje wypociny. ;p
No więc... załamanie minęło ( xd ) , napisałam rozdział... i bardzo bym chciała, żebyście nie byli na mnie źli ;x Nawet nie napisałam w ostatnim poście kiedy wracam, ani nic innego. Ale ponieważ teraz już jestem w stanie pisać, poza tym nie chciałam zostawiać niedokończonego bloga, wróciłam. PRZEPRASZAM Was bardzo .
 Nie wiem co napisać. Głupio mi ;/ No więc przede wszytskim OBIECUJĘ Wam, że dokończe tego bloga ; ] Postaram się to zrobic jak najszybciej, żebyście nie czekali długo na nowe rozdziały, ale nic nie obiecuję, bo... nauka o.O
Wiem, że Was zawiodłam ;/ Ogólnie w tym rozdziale jest mało chłopaków. Nawet nie wiem czy post nie wyszedł za krótki. Ale chciałam jak najszybciej podarować Wam rozdział ^.^
Dziękuję za kolejnych dwóch obserwatorów (łaaaaa !) i 19.000 wyświetleń o_O Jak stuknie 20.000 odprawię jakiś dziki taniec xd Może Gangam Style  xD
Więc zapraszam na rozdział.
Następny pojawi się NAJPÓŹNIEJ w następną niedzielę ;))






Rozdział 34.



Otworzyłam oczy. Obróciłam się na bok i zobaczyłam twarz śpiącego Louis'a. No tak, wczoraj położyliśmy się razem na jego łóżku. Chwyciłam swój telefon, leżący obok mnie na materacu i sprawdziłam godzinę. Dziewiąta. Postanowiłam już zacząć się zbierać, bo obiecałam mamie, że wrócę jak najwcześniej. Wstałam powoli z łóżka, przy okazji ciesząc się, że nie mam kaca i włożyłam swoje trampki, które znalazłam za drzwiami. Wyszłam z pokoju Tomlinsona i zeszłam cicho po schodach, starając się nie obudzić reszty, a już zwłaszcza Zayn'a, który - jak sądzę - ciągle był na mnie obrażony. Rzeczywiście, mogłam mu powiedzieć o tym, że Stan... a zresztą, nie będę teraz o tym myśleć. Muszę odpocząć od tego wszystkiego. Otworzyłam powoli drzwi wejściowe i wyszłam na zewnątrz. Na piechotę do mojego domu miałam trochę daleko, ale nie miałam innego wyjścia, niż zacząć "podróż". Westchnęłam i ruszyłam w odpowiednim kierunku. Po dłuższym czasie w końcu ujrzałam mój dom. Bezszelestnie weszłam do środka, witając się cicho z psem.
-Cześć Mabel - powiedziała nagle moja mama, przyprawiając mnie o miniaturowy zawał serca. - Jestem w kuchni.
Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić i upewniłam się, czy nie czuć ode mnie alkoholu. Nie no, chyba było w porządku.
-Cześć mamo! - zawołałam, gdy tylko znalazłam się obok rodzicielki.
-Jak tam było u Louis'a? - spytała, oglądając swój brzuch.
-Emm... - zacięłam się, ignorując skaczącego po mnie Clifforda. - A normalnie, obejrzeliśmy jakiś film, zjedliśmy coś... - kłamliwe zdanie zabrzmiało całkiem przekonująco.
-To w porządku - uśmiechnęła się moja mama.
Nagle poczułam wyrzuty sumienia. Nie chciałam okłamywać rodziców. Po prostu okoliczności mnie do tego zmusiły... Dobra, nie będę się oszukiwać. Chodziłam do klubu z własnej, nieprzymuszonej woli. Przecież nikt mi nie kazał.
Znowu poczułam się źle. Nie powinnam kłamać. I nie powinnam chodzić na dyskoteki. Domówki jak najbardziej - nawet moja mama pozwalała mi na nie chodzić - ale nic więcej. O tak, to moje postanowienie. Nie pojawię się w klubie, dopóki nie skończę osiemnastu lat. Koniec kropka, do widzenia. Z dumą uśmiechnęłam się do mamy i pobiegłam na górę, żeby wreszcie się umyć. Gdy tylko znalazłam się w moim pokoju, wysłałam smsa do Louis'a, że jestem już w domu - żeby się nie martwił - i wzięłam świeże ubrania. Poszłam do łazienki i wzięłam półgodzinny prysznic. Potem ubrałam się, umyłam zęby, uczesałam i zrobiłam makijaż.
Nie miałam pojęcia, czym mogę się teraz zająć. Nie chciałam robić niczego do szkoły (przy okazji: nie byłam dzisiaj na lekcjach) bo już był prawie koniec roku, oceny już dawno powystawiane. Chwyciłam więc jakąś zupełnie niezwiązaną ze szkołą książkę i zaczęłam czytać. O tak, już dawno nie miałam na to czasu. Nareszcie. Ale mimo to, nie mogłam sie skupić na lekturze. Po prostu zamartwiałam się sytuacją z Zayn'em.
Dobra, koniec. Muszę coś z tym zrobić. Podniosłam się z łóżka i spojrzałam na Clifforda, śpiącego na kupce moich ubrań, wywalonych wczoraj przeze mnie z szafy na podłogę.
-Cliffy! - zawołałam zdrobniale, a szczeniak poderwał się na łapy w ułamku sekundy. - Idziemy na spacer! - krzyknęłam z entuzjazmem.
Na świeżym powietrzu najlepiej mi się myślało. Zacmokałam na psa i wyszłam z pokoju.
-Gdzie idziesz? - zapytała mama, gdy ją minęłam na schodach.
-Przejść się z Cliffordem - oznajmiłam i poszłam w kierunku drzwi wejściowych.
Założyłam Cliffy'emu obrożę i smycz, co było nie lada wyczynem, zważywszy na to, że podekscytowany pies skakał po całym przedpokoju. Wyszliśmy z domu i już po chwili dreptaliśmy poboczem w kierunku pobliskiego lasku. Gdy moim oczom ukazały się pierwsze drzewa, spuściłam Clifforda ze smyczy. Teraz obserwowałam go uważnie, jednocześnie rozpoczynając rozmyślania.
Więc zacznijmy od tego, że Zayn się na mnie obraził. Kurde no. I co ja mam teraz zrobić? Oczywiście, wiedziałam, że mój chłopak miał powód, w końcu zataiłam przed nim dość ważną rzecz.
Kuźwa, gdyby nie ten chory Stan, w ogóle nie byłoby problemu.
Zaklęłam pod nosem i uderzyłam zaciśniętą pięścią w konar pobliskiego iglaka. Muszę przeprosić Zayn'a. To jest oczywiste. Ale co ja mu powiem? Że wolałam poradzić się Louis'a? Że nękający mnie zboczek to nic takiego? Bez sensu.
Miałam ochotę po prostu usiąść w tym lesie i się rozpłakać. Ale nie. Nie mogę. Wzięłam głęboki oddech i odgarnęłam grzywkę, opadająca mi na czoło.
Przeproszę, okej. Ale co można powiedzieć w takiej sytuacji?!
W końcu nie wytrzymałam i mimo tego, że byłam w lesie, krzyknęłam. Nie było to żadne określone słowo, po prostu zwykły wrzask.
Osunęłam się powoli na ziemie. Usiadłam po turecku i podparłam brodę rękami. Clifford, gdy tylko się zorientował, że nie idę za nim, zawrócił i usiadł obok mnie.
-Może ty mi powiesz, co mam robić? - zapytałam z nadzieją siedzącego koło mnie psa.
Clifford milczał. W sumie, wcale mnie to nie zdziwiło.
-No tak, ty nie umiesz mówić - westchnęłam i pogłaskałam Cliffy'ego po głowie.



***


Zapukałam trzy razy w drzwi, czując, że serce zaraz mi wyskoczy z piersi. 
Stałam właśnie pod domem chłopaków i miałam zamiar... porozmawiać z Zayn'em. Boże. Bałam się tej rozmowy.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież. Zayn.
-Cześć - mruknęłam, patrząc na swoje stopy.
-Mhm. - mruknął. - Do kogo przyszłaś?
Spojrzałam na niego ze złością.
-Do ciebie - prawie, że warknęłam.
Nie odzywał się, więc ja postanowiłam to zrobić.
-Chciałam... ee... - już miałam go przeprosić, gdy za jego plecami przebiegł jakiś golas.
Harry.
-Pogadajmy na osobności. - zmarszczyłam brwi.
Zayn wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi.
-Ja... - zaczęłam.
-Spieszę się - powiedział.
Teraz to się wkurzyłam.  Ja tu przychodzę błagać go o przebaczenie, a on mówi, że się śpieszy! Powstrzymałam się od wrzasku i wzięłam głęboki oddech.
-Chciałam cię przeprosić. - mruknęłam i ponownie spojrzałam na swoje buty.
Oczekiwałam, że coś powie. Ale nie.
-Mógłbyś się odezwać? - zapytałam, niemalże z irytacją.
Owszem, czułam skruchę i tak dalej, ale żeby mnie tak ignorować?! Szkoda bardzo.
-Czemu mi nie powiedziałaś? - spytał po chwili. - O Stanie. - dodał.
Zachciało mi się płakać. Ale ja, jak to ja, zawsze płakałam z byle powodu.
-Chciałam ci powiedzieć, ale...
-Ale co? - powiedział zgryźliwie.
Spuściłam wzrok. Poczułam, że zaraz się rozpłaczę. Tak, jeszcze tylko tego brakuje. Wzięłam głęboki oddech.
-Nie wiem. - tylko to byłam w stanie powiedzieć.
Na moje nieszczęście głos mi zadrżał.
-Mabel...? - Zayn dotknął mojego ramienia.
Przygryzłam wargę. Z moich oczu zaczęły kapać łzy.
-Przepraszam - wychrypiałam jeszcze raz.
-Jezu, nie płacz - objął mnie.
-Wcale nie chcę płakać - mruknęłam, wtulając się w niego. - Po prostu... ja tak mam.
Przez chwilę milczeliśmy. W końcu Zayn pocałował mnie w głowę.
Że też musiałam się rozpłakać. No kurde. Może on nie miał wcale zamiaru przyjmować moich przeprosin? Może wybaczył mi tylko dlatego, że się rozpłakałam?
-Jeśli jesteś nadal zły, to... - zacięłam się. - Nie gódźmy się tylko dlatego, że się rozpłakałam.
-Nie gadaj już głupot - powiedział cicho i ponownie pocałował mnie we włosy.
Odetchnęłam.



*5 miesięcy później*
*listopad*


-Ale teraz będzie najlepsze... - poruszyła brwiami z dziwnym uśmiechem.
Powstrzymałam westchnienie. Od jakichś 40 minut Violet opisywała mi ze szczegółami swój pierwszy raz z Harry'm. To, że jesteśmy przyjaciółkami nie oznacza, że... No cóż, niektóre rzeczy powinna zachować dla siebie. Nie chciałam przecież słuchać barwnego opisu tego, co Hazza jej zrobił. Ja na pewno nie będę opisywać Violet moich... przygód. Powstrzymałam śmiech, póki co, na nic takiego się nie zapowiadało. Chociaż może...
Potrząsnęłam głową, jednocześnie uśmiechając się pod nosem. No w sumie, czemu nie?
Poprawiłam poduszkę, na której się opierałam - leżałyśmy u mnie na łóżku - i przyjrzałam się mojej przyjaciółce, która z błyszczącymi oczami opisywała przyrodzenie Harry'ego. Moja wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach. W końcu nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem.
-Dobra, takie szczegóły mi daruj - wyszczerzyłam do niej zęby.
Violet spuściła głowę, chyba zdając sobie sprawę, że powiedziała mi stanowczo za dużo i uśmiechnęła się pod nosem.
-Okej, okej. To w takim razie może ty chcesz mi coś opowiedzieć? - poruszyła brwiami i wlepiła we mnie wzrok.
Zachichotałam nerwowo.
-Nie ma co opowiadać - wzruszyłam ramionami z dziwnym uśmiechem.
-Jak to? - zasmuciła się.
-No... nic się nie przydarzyło. - zrobiło mi się trochę gorąco.
-No to kurde, zrób coś, żeby się przydarzyło! - zawołała, hamując śmiech.
-Ale co? - przygryzłam wargę.
Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi.
-Mabel, Mabel... - westchnęła, przybierając minę starszej i bardziej doświadczonej osoby.
No w sumie, w TYCH sprawach orientowała się lepiej ode mnie. Przynajmniej miała już za sobą swój pierwszy raz.
-Musisz go... uwieść. - zacisnęła usta i spojrzała na mnie z powagą.
-Yy... co? - zrobiłam niezbyt inteligentną minę.
Violet westchnęła.
-No proszę cię... - pokręciła głową z dezaprobatą.
-Ale jak sie uwodzi mężczyzn? - jęknęłam.
Wkurzało mnie to, że nie miałam pojęcia o takich rzeczach.
-Chyba nie chcesz, żebym ci to teraz tłumaczyła - wycedziła z sarkazmem. - To się po prostu wie. A poza tym... skąd mam wiedzieć, co lubi Zayn?
-Jak to co lubi? - przekręciłam głowę na bok.
Czy ona nie mogła mówić wprost?!
-Pomyśl Mabel - uśmiechnęła się i wstała z mojego łóżka.
Runęłam na poduszki. Od tego wszystkiego zaczynała boleć mnie głowa. Obserwowałam moją przyjaciółkę, która podeszła do szafki z ubraniami i poszukiwała czegoś w szufladzie. Przymknęłam na chwilę oczy. Byłam bardzo zmęczona.
-Mam - powiedziała nagle Violet, przerywając mój wypoczynek.
-Coo...? - wymamrotałam, nie podnosząc powiek.
Dostałam czymś miękkim w twarz.
Jęknęłam z niezadowoleniem i powoli otworzyłam oczy. Przyjrzałam się uważnie czerwonej bluzce, którą rzuciła we mnie Violet. Nagle wytrzeszczyłam oczy.
-Chyba żartujesz! - zawołałam, wpatrując się z niedowierzeniem w gigantyczny dekold, którym obdarzona była bluzka.
Skąd w ogóle coś takiego znalazło się w mojej szafie? O Boże.
-Sukces gwarantowany - wyszczerzyła zęby. - Od razu się na ciebie rzuci! 
O kurde. Teraz to dowaliła.
-Zabieraj to paskudztwo z moich oczu! - wybuchnęłam śmiechem i trafiłam przyjaciółkę tym okropnym czerwonym ciuchem.
Violet też się zaśmiała. Odrzuciła to coś za siebie i z powrotem usiadła przy mnie na łóżku.
-Idziemy dzisiaj do chłopaków? - zapytała po chwili, tym razem z powagą.
-Jasne - uśmiechnęłam się lekko.
-Zadzwonię do Hazzy i się zapytam, o której możemy wpaść - mruknęła Violet i chwyciła swój telefon.
Wykręciła numer Stylesa.
-Heeeej - powiedziała z szerokim uśmiechem do słuchawki.
Wywróciłam oczami. Teraz czekało mnie dwudziestominutowe gapienie się w sufit i słuchanie rozmowy Violet i Harry'ego.
Właściwie nie przeszkadzała mi SAMA ich rozmowa; przeszkadzało mi to, że często rozmawiali na osobiste i intymne tematy, wcale się nie przejmując, że osoba siedząca obok tego słucha.
W każdym bądź razie, wiedziałam o Harry'm... dużo więcej niż przeciętna koleżanka.
-Idę się czegoś napić - szepnęłam do przyjaciółki.
Ta tylko kiwnęła głową i wróciła do rozmowy ze swoim chłopakiem.
Wyszłam z pokoju i głośno odetchnęłam W kuchni zrobiłam sobie herbatę i zupełnie się nie spiesząc, piłam ją małymi łyczkami.
Na górę wróciłam dopiero po piętnastu minutach. Tak, jak sie tego spodziewała, Violet ciągle nawijała do komórki.
-Wiesz już?! - zawołałam, patrząc gniewnie na przyjaciółkę.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Ale co? - zmarszczyła czoło, odsuwając telefon od ucha.
-Możemy do nich dzisiaj przyjść?  zapytałam już spokojniejszym tonem.
-Eee.... tak! - dopiero po chwili zrozumiała, o co chodzi.
Kiwnęłam głową.
-Ale kończ już - mruknęłam z niezadowoleniem i opadłam na łóżko.
Wpatrywałam się w Violet, jednocześnie gładząc futerko Clifforda, który nie wiadomo kiedy znalazł się obok mnie.W końcu moja przyjaciółka rzuciła ostatnie (bo było ich kilka) "pa" i schowała komórkę do kieszeni.
-Możemy wpaść w każdej chwili - oznajmiłam, biorąc Cliffy'ego na ręce.
-To tylko ogarniemy fryzury i wychodzimy - stwierdziłam i podniosłam się z materaca.



***


Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Podskoczyłam i jak najszybciej pobiegłam w kierunku drzwi wejściowych. Mama.
-I cooo?! - zaczęłam skakać wokół niej niczym pięcioletnia dziewczynka.
-Mabel! Uspokój się! - zawołała, uśmiechając się do siebie.
-Powiedz mi... - poprosiłam ładnie.
-Emm... - zaczęła.
-Noo? - ponownie zaczęłam podskakiwać.
-Mabel!
-No już, już. - stanęłam spokojnie. - Więc...?
-Nie dajesz mi dojść do głosu! - oburzyła się moja mama.
Zacisnęłam usta.
-Chłopiec - powiedziała z szerokim uśmiechem.
 Wtedy wydałam z siebie dziki okrzyk - taki z repertuaru Louis'a - i zaczęłam machać rękami.
-Chłopiec, chłopiec! - krzyczałam, szarpiąc się za włosy.
Brat. Będę miała brata!
-Uaaaaa !! - zawyłam i wybiegłam z przedpokoju, nie zwracając uwagi na przerażoną minę mojej mamy. Znalazłam się w kuchni. Drżącymi rękami wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon. Szybko wybrałam dobrze znany mi numer.
-Halo? -odebrał.
-LOOOOUUU!! - wrzasnęłam. - Jedziemy na zakupy!!!
 I nie przejmując się jękiem Tomlinsona, kontynuowałam wykrzykiwanie mojego szczęścia.



****************************************************************************************************

Nie moge z tej animacji xDxD

Haha, tutaj mają takie... pedofilskie miny (sory za to porównanie ;D ale naprawde tak to mi się kojarzy) XD


10 września 2012

Zawieszam .

Przykro mi, że Was zawiodłam ;/ Ale naprawdę nie mam ostatnio ani czasu, ani chęci ;( PRZEPRASZAM. Oprócz tego... mała depresja X.X Chyba nie jestem zbyt zdrowa umysłowo (xD) bo naprawdę często mam stany... depresyjne czy bardziej takie przygnębienie ;< Oprócz tego masa roboty no i... małe problemy ;c 
PRZEPRASZAM Was jeszcze raz. Ale nawet gdybym dodawała te rozdziały, to robiłabym to co 3, 4 tygodnie, a wątpię, by ktokolwiek z Was chciałby tyle czekać. Więc zawieszam. Nie wiem, może będę dodawać rozdziały, ale to nie miałoby sensu, bo już prawie nikt by nie czytał po tych przerwach.
Jest mi podwójnie smutno, że w tej chwili kończę bloga, bo właśnie przybył mi 15 obserwator! ;> Miała być jakieś świętowanie, a teraz... Przykro mi.

+Jeszcze raz przepraszam ;< Pozdrawiam Was, nie gniewajcie się za bardzo ;[ Sama nie wiem, jak wam mogłam to zrobić, zwłaszcza kiedy ostatnio jestescie dla mnie tacy dobrzy c; 11 komentarzy, prawie 17.000 wyświetleń i to 15 osób, które obserwują mojego bloga.

Przepraszam i dziękuję Wam. Jesteście najlepszymi czytelnikami na świecie <3



Mabel :3

31 sierpnia 2012

Rozdział 33.

-Peter, trochę się spóźnię. - powiedziałam nerwowym głosem do słuchawki.
-Co się stało? - zmartwił się.
-Emm... autobus mi uciekł. - zawstydziłam się.
Zawsze, dosłownie zawsze, przychodziłam na przystanek w ostatniej chwili. I zawsze jakimś cudem byłam na czas. Ale tym razem było inaczej. Przybiegłam akurat w momencie, w którym autobus odjeżdżał.
Usiadłam wtedy wkurzona na ławeczce i zadzwoniłam do Petera. Teraz, po skończonej rozmowie, po prostu gapiłam się w przestrzeń i rozmyślałam, o czym tylko się dało.
Jednak moje rozmyślania nie trwały długo. Autobus - kolejny - przyjechał już po piętnastu minutach. Wstałam więc szybko z ławeczki i wskoczyłam do pojazdu. Po trzydziestu minutach jazdy pomiędzy przepoconym facetem, a babką z wąsikiem wreszcie mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Chociaż za czyste to ono nie było. Mniejsza z tym. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam Petera stojącego przed wejściem do kina, w którym byliśmy dzisiaj umówieni. Om. Pewnie przez moje głupie spóźnienie opuściliśmy seans. Skrzywiłam się. Ale pewnie niedługo będzie kolejny. Podeszłam od tyłu do Petera, który ciągle mnie nie widział i postanowiłam go wystraszyć. Uśmiechnęłam się pod nosem i wskoczyłam chłopakowi na plecy.
-Ej! - wrzasnął i się zachwiał.
-Cześć młody. - wyszczerzyłam zęby, kurczowo trzymając go za szyję.
-Ekhh... dusisz mnie. - wybełkotał, a ja zeskoczyłam z niego, zanosząc się śmiechem.
-Zwariowałaś? - jęknął, masując sobie szyję.
Zachichotałam.
-Przepraszam, że się spóźniłam. - spojrzałam na niego niepewnie, poważniejąc.
-Możesz mnie przepraszać, ale i tak musimy czekać półtorej godziny na następny seans. - udał obrażonego i odwrócił się twarzą do kina.
-Oj tam, oj tam. Możemy iść na lody w tym czasie. - złapałam go za ramię.

-Okej. – wyszczerzył zęby i zapomniał o tym, że miał być zły.
Ruszyliśmy w kierunku najbliższej budki z lodami. Każde z nas wzięło sobie po dwie gałki i zaczęliśmy spacerować chodnikiem w tą i z powrotem.
-Na co w ogóle idziemy? – zapytałam się Petera.
-Emm… - przez chwilę zamiast na mnie, patrzył się na loda. – Na… Madagaskar.*
-Coo? – jęknęłam, przymykając oczy. – Na bajkę? Ile ty masz lat? Ja w twoim wieku już dawno oglądałam filmy!
Wywrócił oczami.
-To nie jest taka zwykła bajka. – pokręcił głową, niezadowolony z mojej reakcji.
-To co w niej jest takiego niezwykłego, co? – burknęłam.
-Ona jest… śmieszna i… nawet dorośli to oglądają! – zawołał.
-Jasne. – zrobiłam smutną minę.
-Daj spokój, już nie udawaj, że jesteś taka dorosła. – parsknął śmiechem.
Spojrzałam się na niego z udawaną złością.
-Trochę szacunku do starszych. – zrobiłam groźną minę, orientując się, że właśnie zacytowałam Louis’a.
Peter wybuchnął śmiechem, z czego nie byłam zbytnio zadowolona.
-Przepraszam. – zaśmiał się.
Zacisnęłam wargi.
-No dobra, ja tez sobie lubię czasem obejrzeć Madagaskar. – założyłam ręce, uważając przy tym, żeby nie spadł mi lód.
-Ahahah! Mówiłem! – pokazał na mnie palcem, jak jakieś małe dziecko.
Którym właściwie był.
Parsknęłam śmiechem i przypomniałam mu, że jeśli nie chcemy się spóźnić i na ten seans, musimy już wracać do kina.
-Okej. – kiwnął głową. – To chodź.
Szybko dokończyliśmy lody i już po chwili staliśmy przed kinowym sklepikiem i wybieraliśmy rzeczy, które będziemy pochłaniać na sali kinowej. W końcu zdecydowaliśmy się na wielki kubełek popcornu, orzeszki i dwie Pepsi. To filmu mieliśmy jeszcze piętnaście minut, więc usiedliśmy na fioletowej kanapie i zaczęliśmy jeść nasze zapasy.
-No super. – mruknęłam, gdy okazało się, że z orzeszków już nic nie zostało.
-Dobra tam, mamy jeszcze popcorn. – wyszczerzył się Peter i zjadł parę ziarenek kukurydzy.
Gdy minęło już piętnaście minut, ustawiliśmy się na końcu kolejki, prowadzącej do sali. W końcu weszliśmy do środka, po drodze wyrzucając papierek po orzeszkach i dwie puste już puszki Pepsi. No to mamy tylko popcorn.
Zajęliśmy miejsca, które widniały na biletach i zaczęliśmy cicho rozmawiać, dopóki nie przerwało nam chrząknięcie kobiety, siedzącej obok mnie. Spojrzała się na nas z wyższością i wróciła do oglądania reklam, które uprzedzały film. Uniosłam brew – przecież ten cały Madagaskar się jeszcze nie zaczął – i usiadłam twarzą do ekranu.
W końcu jednak się doczekaliśmy. Wyprostowałam się i zaczęłam oglądać film. Szczerze mówiąc nie było tak źle. Myślałam, że będzie gorzej.
Jednak jakieś pół godziny po rozpoczęciu seansu, mój telefon ni stąd, ni zowąd {naprawdę tak to się pisze, bo sprawdziłam ;D} zaczął dzwonić. Ups, zapomniałam go wyciszyć. Siedząca obok kobieta spojrzała na mnie z dezaprobatą, gdy zaczęłam grzebać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu komórki. Wreszcie ją znalazłam. Spojrzałam na wyświetlacz. Louis. To pewnie nic pilnego, poczeka. Nacisnęłam czerwona słuchawkę, wyciszyłam telefon i wepchnęłam go z powrotem do kieszeni.
-Kto to był? – zapytał cicho Peter.
-Lou. – odpowiedziałam szeptem.
-Cisza! – warknęła kobieta obok z takimi emocjami, że oczy prawie jej wyszły na wierzch.
Zacisnęłam wargi, żeby się nie roześmiać. Zerknęłam szybko na Petera i zobaczyłem, że dławi się popcornem ze śmiechu. Ten widok tak mnie rozbawił, że zaczęłam się krztusić, kaszleć i ogólnie robić wszystko, żeby tylko zamaskować moje rozbawienie. Peter wybuchnął wtedy dzikim śmiechem, jednocześnie wypluwając popcorn, który dotychczas miał w ustach. Uślinione ziarenko wylądowało mu na kolanach, a nasza sąsiadka spojrzała się na nas morderczym wzrokiem.
-Co wy dzieci robicie? – znowu wytrzeszczyła te swoje ślepia.
O kurwa, ona wygląda jak bazyliszek. Gdy tylko przyszło mi do głowy to porównanie, zaczęłam śmiać się tak głośno, jak nikt nie powinien się śmiać na sali kinowej. Momentalnie zrobiło mi się wstyd. Nagle poczułam, że ktoś puka mnie w ramię. Odwróciłam się do tyłu.
-Słucham? – uśmiechnęłam się do faceta w białej koszuli, który stał za mną i świecił na nas latarką.
-Emm… inni ludzie z sali narzekają, że są państwo za głośno.
Poczułam się podwójnie głupio.
-Przepraszam, ja po prostu… - nagle przerwałam.
Raczej tłumaczenie, że osoba siedząca obok przypomina potwora z Harry’ego Pottera by mi nie pomogło.
-Przepraszam, już nie będę. – szepnęłam, żeby ochroniarz nie wyrzucił nas z sali.
Facet kiwnął głowa i wycofał się z pomiędzy foteli.
-Jezu, co to było? – wytrzeszczył oczy Peter.
-Shshhh. – położyłam palec na ustach.
Nie chciałam teraz odpowiadać, bo po pierwsze nasza sąsiadeczka może mieć cos przeciwko, a po drugie, gdy przypominał mi się wyraz twarzy tej ostatniej, miałam ochotę śmiać się, aż do bólu brzucha.
„Zapomnij o tym czymś” pomyślałam, zamykając oczy.
Uff. Jakoś się udało. Z powrotem skupiłam wzrok na rysunkowych postaciach, wydziwiających na ekranie. Te ludziki były całkiem zabawne.
W końcu seans się skończył, więc razem z Peterem, pustym pudełkiem po popcornie i przepełnionym pęcherzem wyszłam z sali. Wyrzuciłam śmieci i popędziłam do toalety. Wróciłam po stosunkowo długim czasie. No ale co, zbierało się przez dwie godziny.
-Dłużej się nie dało? – wywrócił oczami Peter, gdy wreszcie wyłoniłam się z łazienki.
-A co ty masz taki zły humor? – zachichotałam.
Wtedy Peter wybuchnął śmiechem.
-O co ci chodziło w kinie? – zaśmiał się.
-Bo przyszło mi do głowy, że… - zaczęłam i przerwałam, żeby się trochę pośmiać.
Powoli zaczęliśmy wychodzić z kina.
-…bo ta babka wyglądała jak bazyliszek. – wydusiłam z siebie.
Peter stanął jak wryty.
-Że co?! – zawył i zgiął się w pół.

Zaczął się śmiać jak nienormalny, wzbudzając zainteresowanie ludzi idących ulicą (już wyszliśmy z kina). Spojrzałam się na niego w dziwny sposób.
-Ahahah! – ciągle się śmiał.
Nie mogłam się powstrzymać i też się zaśmiałam. No to teraz, już każdy przechodzień się na nas patrzył. Ale – szczerze – niezbyt mi to przeszkadzało. Byłam przyzwyczajona do tego wzroku pod tytułem: „Skąd uciekły te dzieci?” Musiałam być przyzwyczajona, skoro przyjaźniłam się z Louis’em Tomlinsonem i jego banda klaunów. Sory, nie powinnam nazywać swojego chłopaka klaunem. Właściwie był całkiem cywilizowany. Tylko czasami mu odbijało przy reszcie zespołu. Ale luz, mi też przy nich odbija.
-Bazyliszek! – zawył Peter, prawie upadając na chodnik.
-Spokój już! – zaśmiałam się.
Boże, z kim ja się zadaję? Ale przynajmniej  jest śmiesznie. Roześmiałam się ostatni raz.
-Mabel? – usłyszałam męski głos zza swoich pleców.
„Szkoda bardzo, żeby jeszcze mnie ktoś teraz rozpoznał” pomyślałam, odwracając się do tyłu.
Wytrzeszczyłam oczy. Facetem, który tam stał był… Stan. Momentalnie odechciało mi się śmiać.
-Co słychać? – zapytał, podchodząc parę metrów bliżej.
-Dobrze… - powiedziałam niepewnie.
Peter zorientował się, że  z kimś rozmawiam, więc trochę spoważniał i przyjrzał się Stanowi.
-Kto to jest? – zapytał kumpel Louis’a i wskazał na piętnastolatka.
Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć czegoś w stylu: „To nie twoja sprawa”, ale w końcu z tego zrezygnowałam.
-Mój kolega. – uniosłam brew. – Masz… em… jakąś sprawę, że do mnie podszedłeś? – zapytałam niepewnie.
Czy temu człowiekowi sprawiało jakąś radość nękanie mnie przez telefon i w realu? Dobra, może mnie nie nękał. Raz zadzwonił. Ale ta rozmowa do najprzyjemniejszych nie należała. No cóż.
-No właściwie to… chciałem cie ze sobą zabrać. – wyszczerzył sztucznie zęby i pomachał mi przed nosem kluczykami od samochodu.
Okej. To teraz mogłam powiedzieć, że mnie nękał. On jest chory. Psychiczny. Że niby ja mam teraz z nim wsiąść do jednego samochodu i pojechać na jakieś zadupie? Dobre.
Peter spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Wywróciłam oczami, tak żeby tylko on to widział.
-Emm… nie, dzięki. – pokręciłam głową, siląc się na krzywy uśmiech. – Nie mam teraz czasu, sory. – odwróciłam się na pięcie i chwyciwszy Petera za rękaw bluzy, odeszłam jak najdalej od Stana.
-Mabel! – usłyszałam krzyk za sobą.
-Chodź stąd. – wymamrotałam do przyjaciela.
-Powiesz mi o co chodzi? – spytał zdezorientowany Peter.
-Za chwilę. – powiedziałam zduszonym głosem i wpadłam do jakiejś kawiarenki, którą właśnie mijaliśmy.
-Siadaj. – rozkazałam mojemu towarzyszowi, gdy oboje znaleźliśmy się przy pierwszym z brzegu stoliku.
Posłusznie opadł na krzesełko.
-Mów. – mruknął.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać o tym, co wyprawiał ten chory na głowę człowiek.
-Co on do cholery ode mnie chce? – jęknęłam po skończonej historii.

Nawet nie zauważyłam, kiedy się rozpłakałam, a Peter zaczął mnie przytulać jak młodsza siostrzyczkę.
-Co ja mam z nim zrobić? – wychlipałam.
Zamyślił się. Jednak nie pozwoliłam mu nic powiedzieć.
-Głupi Louis. – wymamrotałam.
Czy to duże dziecko nie mogło być chociaż raz odpowiedzialne?! Tak dużo kosztuje go rozmowa z tym debilem Stanem?! Nagle przypomniało mi się, że Lou dzwonił jakiś czas temu. Szybko wyjęłam telefon z kieszeni i wykręciłam numer do Louis’a. Odebrał już po pierwszym sygnale.
-Hej, dzwoniłem, bo… - zaczął rozmowę. - Jak się robiło te kotlety, o których ostatnio mi mówiłaś? – zapytał Tomlinson.
Nie. Błagam, niech to nie będzie prawda. Louis. W. Takiej. Chwili. O. Kotletach. Sama nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
-Louis, gadałeś już ze Stanem? – zapytałam powoli.
-Emm… nie, jeszcze nie. – powiedział.
Usłyszałam w słuchawce jakiś brzęk, jakby coś się potłukło. Lou zaklął.
-No, to jak je się robiło? – spytał.
-Ty wiesz, co ten idiota zrobił?! – zignorowałam jego pytanie i szybko streściłam mu spotkanie ze Stanem. W słuchawce zapanowała cisza.
-Przecież… on nic nie zrobił. – odezwał się w końcu Louis.
Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. On nic nie zrobił?!
-Słucham?! – wrzasnęłam do słuchawki, tak głośno, że Peter aż podskoczył.
-Oj, weź się tak nie denerwuj. Po prostu zaproponował, że cię podwiezie. Ty się nie zgodziłaś i tyle! – zawołał Lou.
Nie mogłam tego słuchać. Rozłączyłam się i znowu się rozpłakałam. Czy Louis nie rozumiał, że ten jego cały przyjaciel zachowywał się jak psychopata? „Chciałem cię ze sobą zabrać?” Co to w ogóle miało być? Przecież my się nawet nie znamy! To tylko kwestia czasu, kiedy znajdę Stana z lornetką, ukrytego w krzakach pod moim domem. Może teraz nie robił jeszcze nic szczególnie złego, ale wkrótce… Zaczynałam się bać tego człowieka.



***




-Idziemy dzisiaj do klubu? – zaproponowałam, wysyłając Louis’owi ostatnie groźne spojrzenie.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po wejściu do domu chłopaków było nawrzeszczenie na doprowadzającego mnie do szału Tomlinsona i wypomnienie mu tego, że zwlekał z rozmową ze Stan’em.
-Taaak! – zawołał Harry.
Siedząca obok niego Violet uśmiechnęła się pod nosem. Cieszyłam się, że ci dwoje już się pogodzili.
-Okej, ja mogę iść. – wyszczerzył zęby Liam.
Od kiedy się okazało, że ma obie nerki, zaczął o wiele więcej imprezować. Przynajmniej nic go teraz nie powstrzymywało.
Reszta towarzystwa też wyraziła swoją zgodę. Super, wreszcie odreaguję.

Wyjęłam szybko telefon z kieszeni i zadzwoniłam do mamy, informując ją, że nie wracam na noc i że „nocuję” u Louis’a. Zapewniłam ją, że będziemy grzeczni i z wyrzutami sumienia zakończyłam rozmowę.
Zebraliśmy się stosunkowo szybko. Po dwudziestu minutach jazdy znaleźliśmy się pod naszym ulubionym klubem. Oczywiście Niall jeszcze zanim zaczęliśmy imprezę, zdeklarował się, że przez cały wieczór pozostanie trzeźwy, żeby pilnować Evy, która też z nami pojechała. Ona, gdy to usłyszała, wywróciła oczami i burknęła pod nosem coś w stylu: „Nie jestem już małym dzieckiem.” Ale szczerze mówiąc, rozumiałam Niall’a i jego troskę.
Uśmiechnęliśmy się słodko do ochroniarza i weszliśmy do klubu.
-To chyba dzisiaj ja jestem tatą, co nie? – uśmiechnął się Horan.
-Powodzenia. – Liam z uśmiechem poklepał blondyna po plecach.
-Boże, Payne, co się z tobą stało? – zaśmiałam się.
-To tylko dzisiaj. – usprawiedliwił się Liam, podnosząc ręce do góry.
-Tylko żartuję. – powiedziałam z uśmiechem.
Całą grupą podeszliśmy do baru. Niektórzy zaczęli pić, a niektórzy – właściwie tylko Niall – przyglądać się reszcie.
Było bardzo wesoło. Zaczęliśmy jakiś grupowy taniec. Chyba poznałam kogoś nowego, ale nie byłam pewna. No cóż. Po skończonym tańcu odwróciłam się na pięcie i oddaliłam od reszty. Sama nie wiedziałam gdzie idę. Trudno. W końcu zdecydowałam się na odwiedzenie barku. Wzięłam kolejnego drinka i zaczęłam go powoli pić. Szklaneczka była już do połowy opróżniona, gdy postanowiłam się przejść. Wstałam więc i zaczęłam iść w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku, ciągle trzymając w ręce drinka. W pewnym momencie wpadłam w kogoś.
-Hej. – uśmiechnęłam się do chłopaka, z którym się zderzyłam. – Prawie wylałeś mojego... - zaczęłam i raptownie przerwałam.
Przyjrzałam się chłopakowi.
-Skąd ty się tu wziąłeś? – krzyknęłam na Stana, stojącego naprzeciwko mnie.
-Przyszedłem do klubu. – powiedział, zdziwiony moją obecnością.
No nie, ale żeby wpaść na niego dwa razy w ciągu jednego dnia? Przesada.
-O, to pa! – zawołałam i skręciłam w bok.
Jednak on mnie dogonił.
-Zatańczymy? – zaproponował, łapiąc mnie za łokieć.
-Już ostatnio z tobą tańczyłam i jakoś nie mam ochoty na powtórkę. – trochę mnie kosztowało ułożenie tego zdania. W końcu nie myślałam zbyt trzeźwo.
-No, ale weź. – poprosił.
Szczerze mówiąc, teraz Stan nie wydawał mi się tak psychiczny jak zwykle. Pomyślałam: „A co mi tam!” i złapałam go za ramiona, żeby z nim zatańczyć.
Na początku był to najnormalniejszy w świecie taniec. Ale już chwilę później poczułam dotyk ust Stana na swojej szyi. No kurde, znowu. Czemu w ogóle przyjęłam jego propozycję?! Próbowałam się wyswobodzić z uścisku chłopaka, ale był za silny. Chwycił mnie za ramiona i wyprowadził z głównej sali na zupełnie pusty korytarz. Tam przycisnął mnie do ściany.
-Zostaw mnie. – warknęłam.
-Nie. – odpowiedział krótko i spróbował mnie pocałować.
Co to kurwa za zboczeniec?!
Odwróciłam szybko głowę i zobaczyłam, jak zaledwie parę stóp od nas stoi Niall z wytrzeszczonymi oczami.
-Chodź tu! – zawołałam ze złością do blondyna.
Ten dopiero po chwili połapał się o co chodzi. Otrząsnął się wtedy i podbiegł do mnie i tego zboczonego dupka.
-Co ty robisz, Stan? – zapytał Niall i pociągnął chłopaka za ramię.
Ten go zignorował i złapał mnie za szczękę. Ogarnęło mnie obrzydzenie. Ten idiota zaraz mnie pocałuje. No i już. Dotknął swoimi ustami moich i jeszcze mocniej przycisnął mnie do ściany. Czemu ten cholerny Niall nic nie robił?!
-HEJ! – wrzasnął jakiś chłopak, który okazał się być Zayn’em.
Super.
Chłopak podszedł do naszej trójki i odepchnął ode mnie Stana.
-Zrobiłeś to pierwszy i ostatni raz! – krzyknął Zayn.
Uff, dobrze przynajmniej, że rozpoznał, że ja nie chciałam tego czegoś, zwanego pocałunkiem. Wtedy to do mnie dotarło. Fuj. Ten oblech mnie pocałował.
-Ani pierwszy, ani ostatni. – zaśmiał się głupio Stan.
-Co? – zdziwił się Zayn i obejrzał się na mnie.
-On zmyśla. – warknęłam.

-Zmyślam, tak? – parsknął śmiechem Stan. – Nie pamiętasz jak ostatnio tańczyliśmy i wiesz… - znowu się zaśmiał.
Jak ten idiota kłamał! Zagotowało się we mnie.
-Nic takiego nie było. – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby.
Niall podszedł do mnie i niepewnie przyjrzał się chłopakom.
-Mabel ci nie mówiła? – Stan spojrzał na Malika.
-Zjeżdżaj stąd. – warknął Zayn, a stojący naprzeciwko chłopak tylko się zaśmiał.
-Czyli jednak nie mówiła. – uśmiechnął się złośliwie.
-Zjeżdżaj, powiedziałem! – krzyknął Zayn i ponownie popchnął Stana.
Jednak ten nie pozostał mu dłużny. Zamachnął się i przywalił Malikowi w szczękę, I wtedy obydwoje zaczęli się okładać, gdzie się tylko dało. Niall krzyknął krótko i doskoczył do chłopaków, żeby ich rozdzielić. Ja natomiast stałam jakby wryta w ziemię. Co ten chory na głowę Stan w ogóle robił?
-Hej, przestańcie! – zawołał Horan i w dalszym ciągu próbował ich od siebie odciągnąć.
„Jak tak dalej pójdzie, przyjdzie ochrona” pomyślałam.
Wtedy zobaczyłam jak do swoich tłukących się przyjaciół podbiega Louis i pomaga Niall’owi ich rozdzielać. W końcu we dwójkę im się udało. Stan wpadł na ścianę, a Zayn został odciągnięty przez Horana.
-Co wy robicie?! – wydarł się  Louis.
„Ciekawe, czy teraz mi uwierzysz” pomyślałam ze złością.
Stan poprawił kurtkę, mruknął: „Cześć Louis” i ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Zamknęłam na chwilę oczy.
-Zayn… - powiedziałam cicho i podeszłam do mojego chłopaka, podtrzymywanego przez Niall’a.
-Nie mogłaś mi powiedzieć, że ten dupek za Toba łazi? – warknął, trzymając się za rozciętą wargę.
Zrobiło mi się strasznie głupio. No pewnie, że mogłam mu powiedzieć. Ale po prostu nie chciałam go martwić. Stwierdziłam, że poproszę Louis’a o pomoc i sami sobie poradzimy. Teraz jednak żałowałam, że trzymałam to wszystko w tajemnicy.
-Przepraszam - wymamrotałam tylko, bo zakręciło i mi się w głowie i się zachwiałam.
Louis podbiegł do mnie i mnie złapał, chociaż sam nie trzymał się najlepiej. Miałam już mu wygarnąć, że nie pogadał wcześniej ze Stane’m, ale stwierdziłam, że to nie najlepsza pora.
Zayn wyswobodził się z ramion Niall’a i ruszył korytarzem, nawet nie oglądając się za siebie. Po chwili znalazł się z powrotem w głównej sali klubu. Po raz drugi tego dnia rozpłakałam się. Louis mnie przytulił, a Niall podrapał się po szyi.
-Będę miał Zayn’a na oku – mruknął.
Nie wiedziałam, co dokładnie miał na myśli, ale mimo to niezdarnie kiwnęłam głową. Niezdarnie, bo brodę miałam opartą na ramieniu Tomlinsona. Horan mruknął cos pod nosem i odszedł. Pociągnęłam nosem.
-Przepraszam – powiedział cicho Louis.. – Powinienem był pogadać ze Stan’em, uwierzyć ci i… głupio się zachowałem… - zaczął nawijać.
Zawsze jak był pijany, to dużo mówił. Pozwoliłam mu się wygadać, co jakiś czas wspominając, że już dobrze, niech da sobie spokój, bo nie cofnie tego, co było.
-Stan to dobry chłopak, tylko jemu… on ma taki problem, że czasem mu odbija przy dziewczynach. I wtedy jest dziwny, ale on jest naprawdę w porządku i… dobra, przepraszam, nie będę go już bronił… - Lou ciągle mówił.
-Idziemy do domu? – zapytałam, gdy przestał na chwilę mówić.
-Ale chłopaki… - zaczął.
-Niall z nimi jest – mruknęłam.
-Mhm.
Mimo to ciągle się nie ruszaliśmy. Przytulaliśmy się przy tej nieszczęsnej ścianie, przy której przed chwilę pocałował mnie Stan. Zaczęło mnie obrzydzać to, że jeszcze kilka minut temu był tu ten człowiek, więc szybko zrobiłam krok do przodu.
-No to chodź – mruknęłam do Louis’a i oderwałam się od niego.
Złapaliśmy się pod boki, żeby nie upaść i chwiejnym krokiem ruszyliśmy korytarzem w kierunku drzwi od klubu. Gdy tylko je otworzyliśmy, owiało nas przyjemne nocne powietrze. Odetchnęłam głęboko i otarłam usta wierzchem dłoni, żeby pozbyć się resztek śliny Stana. Dobry chłopak, jasne.
 ********************************************************************************



*Nie wiem co grają w Wielkiej Brytanii, ale stwierdziłam, że skoro u nas, w naszej słit PL to grają, to w GB też kiedyś musieli ;PP 

Okej, mam nadzieję, że nie wyszło za krótko ;] Wyjeżdżam jeszcze w ten ostatni wakacyjny weekend więc rozdział może być dopiero za tydzień, chociaż postaram się wcześniej. ogólnie teraz chcę dodawac te rozdziały częściej. I przy okazji - ZBLIŻA SIĘ KONIEC BLOGA. Będzie ogólnie 38 rozdziałów i Epilog ^.^ Więc jeszcze 6 postów (o ile umiem liczyc xd)
Nie wiem, czy będzie kolejny blog. Mam już pomysł i wgl ale się zastanawiam jeszcze.... Powiem wam pod koniec ;D
Przepraszam, jesli sa jakies błędy ; (

PRZY OKAZJI. Chciałam wam powiedzieć, że jest coraz mniej komentarzy. przed wakacjami było nawet po 16 ;] Teraz... 11 góra. Wiem, że wiele osób po prostu już nie czyta tego bloga, przez tą przerwe, ale chyba jest was jeszcze tutaj troche ;] JEŚLI MOŻECIE, bo wiecie zbliża się koniec bloga, chciałam wiedzieć ile was tu naprawde jest, każdy komentarz jest dla mnie MEGA MEGA ważny. PRZECZYTAŁEŚ = SKOMENTUJ   Proszę i z góry dziękuję : **

I oczywiście dziekuję kochanym osóbkom, które skomentowały ostatni rozdział ; ) Jesteście dla mnie bardzo ważni ^.^

także do kolejnego ; ]