31 sierpnia 2012

Rozdział 33.

-Peter, trochę się spóźnię. - powiedziałam nerwowym głosem do słuchawki.
-Co się stało? - zmartwił się.
-Emm... autobus mi uciekł. - zawstydziłam się.
Zawsze, dosłownie zawsze, przychodziłam na przystanek w ostatniej chwili. I zawsze jakimś cudem byłam na czas. Ale tym razem było inaczej. Przybiegłam akurat w momencie, w którym autobus odjeżdżał.
Usiadłam wtedy wkurzona na ławeczce i zadzwoniłam do Petera. Teraz, po skończonej rozmowie, po prostu gapiłam się w przestrzeń i rozmyślałam, o czym tylko się dało.
Jednak moje rozmyślania nie trwały długo. Autobus - kolejny - przyjechał już po piętnastu minutach. Wstałam więc szybko z ławeczki i wskoczyłam do pojazdu. Po trzydziestu minutach jazdy pomiędzy przepoconym facetem, a babką z wąsikiem wreszcie mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Chociaż za czyste to ono nie było. Mniejsza z tym. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam Petera stojącego przed wejściem do kina, w którym byliśmy dzisiaj umówieni. Om. Pewnie przez moje głupie spóźnienie opuściliśmy seans. Skrzywiłam się. Ale pewnie niedługo będzie kolejny. Podeszłam od tyłu do Petera, który ciągle mnie nie widział i postanowiłam go wystraszyć. Uśmiechnęłam się pod nosem i wskoczyłam chłopakowi na plecy.
-Ej! - wrzasnął i się zachwiał.
-Cześć młody. - wyszczerzyłam zęby, kurczowo trzymając go za szyję.
-Ekhh... dusisz mnie. - wybełkotał, a ja zeskoczyłam z niego, zanosząc się śmiechem.
-Zwariowałaś? - jęknął, masując sobie szyję.
Zachichotałam.
-Przepraszam, że się spóźniłam. - spojrzałam na niego niepewnie, poważniejąc.
-Możesz mnie przepraszać, ale i tak musimy czekać półtorej godziny na następny seans. - udał obrażonego i odwrócił się twarzą do kina.
-Oj tam, oj tam. Możemy iść na lody w tym czasie. - złapałam go za ramię.

-Okej. – wyszczerzył zęby i zapomniał o tym, że miał być zły.
Ruszyliśmy w kierunku najbliższej budki z lodami. Każde z nas wzięło sobie po dwie gałki i zaczęliśmy spacerować chodnikiem w tą i z powrotem.
-Na co w ogóle idziemy? – zapytałam się Petera.
-Emm… - przez chwilę zamiast na mnie, patrzył się na loda. – Na… Madagaskar.*
-Coo? – jęknęłam, przymykając oczy. – Na bajkę? Ile ty masz lat? Ja w twoim wieku już dawno oglądałam filmy!
Wywrócił oczami.
-To nie jest taka zwykła bajka. – pokręcił głową, niezadowolony z mojej reakcji.
-To co w niej jest takiego niezwykłego, co? – burknęłam.
-Ona jest… śmieszna i… nawet dorośli to oglądają! – zawołał.
-Jasne. – zrobiłam smutną minę.
-Daj spokój, już nie udawaj, że jesteś taka dorosła. – parsknął śmiechem.
Spojrzałam się na niego z udawaną złością.
-Trochę szacunku do starszych. – zrobiłam groźną minę, orientując się, że właśnie zacytowałam Louis’a.
Peter wybuchnął śmiechem, z czego nie byłam zbytnio zadowolona.
-Przepraszam. – zaśmiał się.
Zacisnęłam wargi.
-No dobra, ja tez sobie lubię czasem obejrzeć Madagaskar. – założyłam ręce, uważając przy tym, żeby nie spadł mi lód.
-Ahahah! Mówiłem! – pokazał na mnie palcem, jak jakieś małe dziecko.
Którym właściwie był.
Parsknęłam śmiechem i przypomniałam mu, że jeśli nie chcemy się spóźnić i na ten seans, musimy już wracać do kina.
-Okej. – kiwnął głową. – To chodź.
Szybko dokończyliśmy lody i już po chwili staliśmy przed kinowym sklepikiem i wybieraliśmy rzeczy, które będziemy pochłaniać na sali kinowej. W końcu zdecydowaliśmy się na wielki kubełek popcornu, orzeszki i dwie Pepsi. To filmu mieliśmy jeszcze piętnaście minut, więc usiedliśmy na fioletowej kanapie i zaczęliśmy jeść nasze zapasy.
-No super. – mruknęłam, gdy okazało się, że z orzeszków już nic nie zostało.
-Dobra tam, mamy jeszcze popcorn. – wyszczerzył się Peter i zjadł parę ziarenek kukurydzy.
Gdy minęło już piętnaście minut, ustawiliśmy się na końcu kolejki, prowadzącej do sali. W końcu weszliśmy do środka, po drodze wyrzucając papierek po orzeszkach i dwie puste już puszki Pepsi. No to mamy tylko popcorn.
Zajęliśmy miejsca, które widniały na biletach i zaczęliśmy cicho rozmawiać, dopóki nie przerwało nam chrząknięcie kobiety, siedzącej obok mnie. Spojrzała się na nas z wyższością i wróciła do oglądania reklam, które uprzedzały film. Uniosłam brew – przecież ten cały Madagaskar się jeszcze nie zaczął – i usiadłam twarzą do ekranu.
W końcu jednak się doczekaliśmy. Wyprostowałam się i zaczęłam oglądać film. Szczerze mówiąc nie było tak źle. Myślałam, że będzie gorzej.
Jednak jakieś pół godziny po rozpoczęciu seansu, mój telefon ni stąd, ni zowąd {naprawdę tak to się pisze, bo sprawdziłam ;D} zaczął dzwonić. Ups, zapomniałam go wyciszyć. Siedząca obok kobieta spojrzała na mnie z dezaprobatą, gdy zaczęłam grzebać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu komórki. Wreszcie ją znalazłam. Spojrzałam na wyświetlacz. Louis. To pewnie nic pilnego, poczeka. Nacisnęłam czerwona słuchawkę, wyciszyłam telefon i wepchnęłam go z powrotem do kieszeni.
-Kto to był? – zapytał cicho Peter.
-Lou. – odpowiedziałam szeptem.
-Cisza! – warknęła kobieta obok z takimi emocjami, że oczy prawie jej wyszły na wierzch.
Zacisnęłam wargi, żeby się nie roześmiać. Zerknęłam szybko na Petera i zobaczyłem, że dławi się popcornem ze śmiechu. Ten widok tak mnie rozbawił, że zaczęłam się krztusić, kaszleć i ogólnie robić wszystko, żeby tylko zamaskować moje rozbawienie. Peter wybuchnął wtedy dzikim śmiechem, jednocześnie wypluwając popcorn, który dotychczas miał w ustach. Uślinione ziarenko wylądowało mu na kolanach, a nasza sąsiadka spojrzała się na nas morderczym wzrokiem.
-Co wy dzieci robicie? – znowu wytrzeszczyła te swoje ślepia.
O kurwa, ona wygląda jak bazyliszek. Gdy tylko przyszło mi do głowy to porównanie, zaczęłam śmiać się tak głośno, jak nikt nie powinien się śmiać na sali kinowej. Momentalnie zrobiło mi się wstyd. Nagle poczułam, że ktoś puka mnie w ramię. Odwróciłam się do tyłu.
-Słucham? – uśmiechnęłam się do faceta w białej koszuli, który stał za mną i świecił na nas latarką.
-Emm… inni ludzie z sali narzekają, że są państwo za głośno.
Poczułam się podwójnie głupio.
-Przepraszam, ja po prostu… - nagle przerwałam.
Raczej tłumaczenie, że osoba siedząca obok przypomina potwora z Harry’ego Pottera by mi nie pomogło.
-Przepraszam, już nie będę. – szepnęłam, żeby ochroniarz nie wyrzucił nas z sali.
Facet kiwnął głowa i wycofał się z pomiędzy foteli.
-Jezu, co to było? – wytrzeszczył oczy Peter.
-Shshhh. – położyłam palec na ustach.
Nie chciałam teraz odpowiadać, bo po pierwsze nasza sąsiadeczka może mieć cos przeciwko, a po drugie, gdy przypominał mi się wyraz twarzy tej ostatniej, miałam ochotę śmiać się, aż do bólu brzucha.
„Zapomnij o tym czymś” pomyślałam, zamykając oczy.
Uff. Jakoś się udało. Z powrotem skupiłam wzrok na rysunkowych postaciach, wydziwiających na ekranie. Te ludziki były całkiem zabawne.
W końcu seans się skończył, więc razem z Peterem, pustym pudełkiem po popcornie i przepełnionym pęcherzem wyszłam z sali. Wyrzuciłam śmieci i popędziłam do toalety. Wróciłam po stosunkowo długim czasie. No ale co, zbierało się przez dwie godziny.
-Dłużej się nie dało? – wywrócił oczami Peter, gdy wreszcie wyłoniłam się z łazienki.
-A co ty masz taki zły humor? – zachichotałam.
Wtedy Peter wybuchnął śmiechem.
-O co ci chodziło w kinie? – zaśmiał się.
-Bo przyszło mi do głowy, że… - zaczęłam i przerwałam, żeby się trochę pośmiać.
Powoli zaczęliśmy wychodzić z kina.
-…bo ta babka wyglądała jak bazyliszek. – wydusiłam z siebie.
Peter stanął jak wryty.
-Że co?! – zawył i zgiął się w pół.

Zaczął się śmiać jak nienormalny, wzbudzając zainteresowanie ludzi idących ulicą (już wyszliśmy z kina). Spojrzałam się na niego w dziwny sposób.
-Ahahah! – ciągle się śmiał.
Nie mogłam się powstrzymać i też się zaśmiałam. No to teraz, już każdy przechodzień się na nas patrzył. Ale – szczerze – niezbyt mi to przeszkadzało. Byłam przyzwyczajona do tego wzroku pod tytułem: „Skąd uciekły te dzieci?” Musiałam być przyzwyczajona, skoro przyjaźniłam się z Louis’em Tomlinsonem i jego banda klaunów. Sory, nie powinnam nazywać swojego chłopaka klaunem. Właściwie był całkiem cywilizowany. Tylko czasami mu odbijało przy reszcie zespołu. Ale luz, mi też przy nich odbija.
-Bazyliszek! – zawył Peter, prawie upadając na chodnik.
-Spokój już! – zaśmiałam się.
Boże, z kim ja się zadaję? Ale przynajmniej  jest śmiesznie. Roześmiałam się ostatni raz.
-Mabel? – usłyszałam męski głos zza swoich pleców.
„Szkoda bardzo, żeby jeszcze mnie ktoś teraz rozpoznał” pomyślałam, odwracając się do tyłu.
Wytrzeszczyłam oczy. Facetem, który tam stał był… Stan. Momentalnie odechciało mi się śmiać.
-Co słychać? – zapytał, podchodząc parę metrów bliżej.
-Dobrze… - powiedziałam niepewnie.
Peter zorientował się, że  z kimś rozmawiam, więc trochę spoważniał i przyjrzał się Stanowi.
-Kto to jest? – zapytał kumpel Louis’a i wskazał na piętnastolatka.
Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć czegoś w stylu: „To nie twoja sprawa”, ale w końcu z tego zrezygnowałam.
-Mój kolega. – uniosłam brew. – Masz… em… jakąś sprawę, że do mnie podszedłeś? – zapytałam niepewnie.
Czy temu człowiekowi sprawiało jakąś radość nękanie mnie przez telefon i w realu? Dobra, może mnie nie nękał. Raz zadzwonił. Ale ta rozmowa do najprzyjemniejszych nie należała. No cóż.
-No właściwie to… chciałem cie ze sobą zabrać. – wyszczerzył sztucznie zęby i pomachał mi przed nosem kluczykami od samochodu.
Okej. To teraz mogłam powiedzieć, że mnie nękał. On jest chory. Psychiczny. Że niby ja mam teraz z nim wsiąść do jednego samochodu i pojechać na jakieś zadupie? Dobre.
Peter spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Wywróciłam oczami, tak żeby tylko on to widział.
-Emm… nie, dzięki. – pokręciłam głową, siląc się na krzywy uśmiech. – Nie mam teraz czasu, sory. – odwróciłam się na pięcie i chwyciwszy Petera za rękaw bluzy, odeszłam jak najdalej od Stana.
-Mabel! – usłyszałam krzyk za sobą.
-Chodź stąd. – wymamrotałam do przyjaciela.
-Powiesz mi o co chodzi? – spytał zdezorientowany Peter.
-Za chwilę. – powiedziałam zduszonym głosem i wpadłam do jakiejś kawiarenki, którą właśnie mijaliśmy.
-Siadaj. – rozkazałam mojemu towarzyszowi, gdy oboje znaleźliśmy się przy pierwszym z brzegu stoliku.
Posłusznie opadł na krzesełko.
-Mów. – mruknął.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać o tym, co wyprawiał ten chory na głowę człowiek.
-Co on do cholery ode mnie chce? – jęknęłam po skończonej historii.

Nawet nie zauważyłam, kiedy się rozpłakałam, a Peter zaczął mnie przytulać jak młodsza siostrzyczkę.
-Co ja mam z nim zrobić? – wychlipałam.
Zamyślił się. Jednak nie pozwoliłam mu nic powiedzieć.
-Głupi Louis. – wymamrotałam.
Czy to duże dziecko nie mogło być chociaż raz odpowiedzialne?! Tak dużo kosztuje go rozmowa z tym debilem Stanem?! Nagle przypomniało mi się, że Lou dzwonił jakiś czas temu. Szybko wyjęłam telefon z kieszeni i wykręciłam numer do Louis’a. Odebrał już po pierwszym sygnale.
-Hej, dzwoniłem, bo… - zaczął rozmowę. - Jak się robiło te kotlety, o których ostatnio mi mówiłaś? – zapytał Tomlinson.
Nie. Błagam, niech to nie będzie prawda. Louis. W. Takiej. Chwili. O. Kotletach. Sama nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
-Louis, gadałeś już ze Stanem? – zapytałam powoli.
-Emm… nie, jeszcze nie. – powiedział.
Usłyszałam w słuchawce jakiś brzęk, jakby coś się potłukło. Lou zaklął.
-No, to jak je się robiło? – spytał.
-Ty wiesz, co ten idiota zrobił?! – zignorowałam jego pytanie i szybko streściłam mu spotkanie ze Stanem. W słuchawce zapanowała cisza.
-Przecież… on nic nie zrobił. – odezwał się w końcu Louis.
Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. On nic nie zrobił?!
-Słucham?! – wrzasnęłam do słuchawki, tak głośno, że Peter aż podskoczył.
-Oj, weź się tak nie denerwuj. Po prostu zaproponował, że cię podwiezie. Ty się nie zgodziłaś i tyle! – zawołał Lou.
Nie mogłam tego słuchać. Rozłączyłam się i znowu się rozpłakałam. Czy Louis nie rozumiał, że ten jego cały przyjaciel zachowywał się jak psychopata? „Chciałem cię ze sobą zabrać?” Co to w ogóle miało być? Przecież my się nawet nie znamy! To tylko kwestia czasu, kiedy znajdę Stana z lornetką, ukrytego w krzakach pod moim domem. Może teraz nie robił jeszcze nic szczególnie złego, ale wkrótce… Zaczynałam się bać tego człowieka.



***




-Idziemy dzisiaj do klubu? – zaproponowałam, wysyłając Louis’owi ostatnie groźne spojrzenie.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po wejściu do domu chłopaków było nawrzeszczenie na doprowadzającego mnie do szału Tomlinsona i wypomnienie mu tego, że zwlekał z rozmową ze Stan’em.
-Taaak! – zawołał Harry.
Siedząca obok niego Violet uśmiechnęła się pod nosem. Cieszyłam się, że ci dwoje już się pogodzili.
-Okej, ja mogę iść. – wyszczerzył zęby Liam.
Od kiedy się okazało, że ma obie nerki, zaczął o wiele więcej imprezować. Przynajmniej nic go teraz nie powstrzymywało.
Reszta towarzystwa też wyraziła swoją zgodę. Super, wreszcie odreaguję.

Wyjęłam szybko telefon z kieszeni i zadzwoniłam do mamy, informując ją, że nie wracam na noc i że „nocuję” u Louis’a. Zapewniłam ją, że będziemy grzeczni i z wyrzutami sumienia zakończyłam rozmowę.
Zebraliśmy się stosunkowo szybko. Po dwudziestu minutach jazdy znaleźliśmy się pod naszym ulubionym klubem. Oczywiście Niall jeszcze zanim zaczęliśmy imprezę, zdeklarował się, że przez cały wieczór pozostanie trzeźwy, żeby pilnować Evy, która też z nami pojechała. Ona, gdy to usłyszała, wywróciła oczami i burknęła pod nosem coś w stylu: „Nie jestem już małym dzieckiem.” Ale szczerze mówiąc, rozumiałam Niall’a i jego troskę.
Uśmiechnęliśmy się słodko do ochroniarza i weszliśmy do klubu.
-To chyba dzisiaj ja jestem tatą, co nie? – uśmiechnął się Horan.
-Powodzenia. – Liam z uśmiechem poklepał blondyna po plecach.
-Boże, Payne, co się z tobą stało? – zaśmiałam się.
-To tylko dzisiaj. – usprawiedliwił się Liam, podnosząc ręce do góry.
-Tylko żartuję. – powiedziałam z uśmiechem.
Całą grupą podeszliśmy do baru. Niektórzy zaczęli pić, a niektórzy – właściwie tylko Niall – przyglądać się reszcie.
Było bardzo wesoło. Zaczęliśmy jakiś grupowy taniec. Chyba poznałam kogoś nowego, ale nie byłam pewna. No cóż. Po skończonym tańcu odwróciłam się na pięcie i oddaliłam od reszty. Sama nie wiedziałam gdzie idę. Trudno. W końcu zdecydowałam się na odwiedzenie barku. Wzięłam kolejnego drinka i zaczęłam go powoli pić. Szklaneczka była już do połowy opróżniona, gdy postanowiłam się przejść. Wstałam więc i zaczęłam iść w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku, ciągle trzymając w ręce drinka. W pewnym momencie wpadłam w kogoś.
-Hej. – uśmiechnęłam się do chłopaka, z którym się zderzyłam. – Prawie wylałeś mojego... - zaczęłam i raptownie przerwałam.
Przyjrzałam się chłopakowi.
-Skąd ty się tu wziąłeś? – krzyknęłam na Stana, stojącego naprzeciwko mnie.
-Przyszedłem do klubu. – powiedział, zdziwiony moją obecnością.
No nie, ale żeby wpaść na niego dwa razy w ciągu jednego dnia? Przesada.
-O, to pa! – zawołałam i skręciłam w bok.
Jednak on mnie dogonił.
-Zatańczymy? – zaproponował, łapiąc mnie za łokieć.
-Już ostatnio z tobą tańczyłam i jakoś nie mam ochoty na powtórkę. – trochę mnie kosztowało ułożenie tego zdania. W końcu nie myślałam zbyt trzeźwo.
-No, ale weź. – poprosił.
Szczerze mówiąc, teraz Stan nie wydawał mi się tak psychiczny jak zwykle. Pomyślałam: „A co mi tam!” i złapałam go za ramiona, żeby z nim zatańczyć.
Na początku był to najnormalniejszy w świecie taniec. Ale już chwilę później poczułam dotyk ust Stana na swojej szyi. No kurde, znowu. Czemu w ogóle przyjęłam jego propozycję?! Próbowałam się wyswobodzić z uścisku chłopaka, ale był za silny. Chwycił mnie za ramiona i wyprowadził z głównej sali na zupełnie pusty korytarz. Tam przycisnął mnie do ściany.
-Zostaw mnie. – warknęłam.
-Nie. – odpowiedział krótko i spróbował mnie pocałować.
Co to kurwa za zboczeniec?!
Odwróciłam szybko głowę i zobaczyłam, jak zaledwie parę stóp od nas stoi Niall z wytrzeszczonymi oczami.
-Chodź tu! – zawołałam ze złością do blondyna.
Ten dopiero po chwili połapał się o co chodzi. Otrząsnął się wtedy i podbiegł do mnie i tego zboczonego dupka.
-Co ty robisz, Stan? – zapytał Niall i pociągnął chłopaka za ramię.
Ten go zignorował i złapał mnie za szczękę. Ogarnęło mnie obrzydzenie. Ten idiota zaraz mnie pocałuje. No i już. Dotknął swoimi ustami moich i jeszcze mocniej przycisnął mnie do ściany. Czemu ten cholerny Niall nic nie robił?!
-HEJ! – wrzasnął jakiś chłopak, który okazał się być Zayn’em.
Super.
Chłopak podszedł do naszej trójki i odepchnął ode mnie Stana.
-Zrobiłeś to pierwszy i ostatni raz! – krzyknął Zayn.
Uff, dobrze przynajmniej, że rozpoznał, że ja nie chciałam tego czegoś, zwanego pocałunkiem. Wtedy to do mnie dotarło. Fuj. Ten oblech mnie pocałował.
-Ani pierwszy, ani ostatni. – zaśmiał się głupio Stan.
-Co? – zdziwił się Zayn i obejrzał się na mnie.
-On zmyśla. – warknęłam.

-Zmyślam, tak? – parsknął śmiechem Stan. – Nie pamiętasz jak ostatnio tańczyliśmy i wiesz… - znowu się zaśmiał.
Jak ten idiota kłamał! Zagotowało się we mnie.
-Nic takiego nie było. – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby.
Niall podszedł do mnie i niepewnie przyjrzał się chłopakom.
-Mabel ci nie mówiła? – Stan spojrzał na Malika.
-Zjeżdżaj stąd. – warknął Zayn, a stojący naprzeciwko chłopak tylko się zaśmiał.
-Czyli jednak nie mówiła. – uśmiechnął się złośliwie.
-Zjeżdżaj, powiedziałem! – krzyknął Zayn i ponownie popchnął Stana.
Jednak ten nie pozostał mu dłużny. Zamachnął się i przywalił Malikowi w szczękę, I wtedy obydwoje zaczęli się okładać, gdzie się tylko dało. Niall krzyknął krótko i doskoczył do chłopaków, żeby ich rozdzielić. Ja natomiast stałam jakby wryta w ziemię. Co ten chory na głowę Stan w ogóle robił?
-Hej, przestańcie! – zawołał Horan i w dalszym ciągu próbował ich od siebie odciągnąć.
„Jak tak dalej pójdzie, przyjdzie ochrona” pomyślałam.
Wtedy zobaczyłam jak do swoich tłukących się przyjaciół podbiega Louis i pomaga Niall’owi ich rozdzielać. W końcu we dwójkę im się udało. Stan wpadł na ścianę, a Zayn został odciągnięty przez Horana.
-Co wy robicie?! – wydarł się  Louis.
„Ciekawe, czy teraz mi uwierzysz” pomyślałam ze złością.
Stan poprawił kurtkę, mruknął: „Cześć Louis” i ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Zamknęłam na chwilę oczy.
-Zayn… - powiedziałam cicho i podeszłam do mojego chłopaka, podtrzymywanego przez Niall’a.
-Nie mogłaś mi powiedzieć, że ten dupek za Toba łazi? – warknął, trzymając się za rozciętą wargę.
Zrobiło mi się strasznie głupio. No pewnie, że mogłam mu powiedzieć. Ale po prostu nie chciałam go martwić. Stwierdziłam, że poproszę Louis’a o pomoc i sami sobie poradzimy. Teraz jednak żałowałam, że trzymałam to wszystko w tajemnicy.
-Przepraszam - wymamrotałam tylko, bo zakręciło i mi się w głowie i się zachwiałam.
Louis podbiegł do mnie i mnie złapał, chociaż sam nie trzymał się najlepiej. Miałam już mu wygarnąć, że nie pogadał wcześniej ze Stane’m, ale stwierdziłam, że to nie najlepsza pora.
Zayn wyswobodził się z ramion Niall’a i ruszył korytarzem, nawet nie oglądając się za siebie. Po chwili znalazł się z powrotem w głównej sali klubu. Po raz drugi tego dnia rozpłakałam się. Louis mnie przytulił, a Niall podrapał się po szyi.
-Będę miał Zayn’a na oku – mruknął.
Nie wiedziałam, co dokładnie miał na myśli, ale mimo to niezdarnie kiwnęłam głową. Niezdarnie, bo brodę miałam opartą na ramieniu Tomlinsona. Horan mruknął cos pod nosem i odszedł. Pociągnęłam nosem.
-Przepraszam – powiedział cicho Louis.. – Powinienem był pogadać ze Stan’em, uwierzyć ci i… głupio się zachowałem… - zaczął nawijać.
Zawsze jak był pijany, to dużo mówił. Pozwoliłam mu się wygadać, co jakiś czas wspominając, że już dobrze, niech da sobie spokój, bo nie cofnie tego, co było.
-Stan to dobry chłopak, tylko jemu… on ma taki problem, że czasem mu odbija przy dziewczynach. I wtedy jest dziwny, ale on jest naprawdę w porządku i… dobra, przepraszam, nie będę go już bronił… - Lou ciągle mówił.
-Idziemy do domu? – zapytałam, gdy przestał na chwilę mówić.
-Ale chłopaki… - zaczął.
-Niall z nimi jest – mruknęłam.
-Mhm.
Mimo to ciągle się nie ruszaliśmy. Przytulaliśmy się przy tej nieszczęsnej ścianie, przy której przed chwilę pocałował mnie Stan. Zaczęło mnie obrzydzać to, że jeszcze kilka minut temu był tu ten człowiek, więc szybko zrobiłam krok do przodu.
-No to chodź – mruknęłam do Louis’a i oderwałam się od niego.
Złapaliśmy się pod boki, żeby nie upaść i chwiejnym krokiem ruszyliśmy korytarzem w kierunku drzwi od klubu. Gdy tylko je otworzyliśmy, owiało nas przyjemne nocne powietrze. Odetchnęłam głęboko i otarłam usta wierzchem dłoni, żeby pozbyć się resztek śliny Stana. Dobry chłopak, jasne.
 ********************************************************************************



*Nie wiem co grają w Wielkiej Brytanii, ale stwierdziłam, że skoro u nas, w naszej słit PL to grają, to w GB też kiedyś musieli ;PP 

Okej, mam nadzieję, że nie wyszło za krótko ;] Wyjeżdżam jeszcze w ten ostatni wakacyjny weekend więc rozdział może być dopiero za tydzień, chociaż postaram się wcześniej. ogólnie teraz chcę dodawac te rozdziały częściej. I przy okazji - ZBLIŻA SIĘ KONIEC BLOGA. Będzie ogólnie 38 rozdziałów i Epilog ^.^ Więc jeszcze 6 postów (o ile umiem liczyc xd)
Nie wiem, czy będzie kolejny blog. Mam już pomysł i wgl ale się zastanawiam jeszcze.... Powiem wam pod koniec ;D
Przepraszam, jesli sa jakies błędy ; (

PRZY OKAZJI. Chciałam wam powiedzieć, że jest coraz mniej komentarzy. przed wakacjami było nawet po 16 ;] Teraz... 11 góra. Wiem, że wiele osób po prostu już nie czyta tego bloga, przez tą przerwe, ale chyba jest was jeszcze tutaj troche ;] JEŚLI MOŻECIE, bo wiecie zbliża się koniec bloga, chciałam wiedzieć ile was tu naprawde jest, każdy komentarz jest dla mnie MEGA MEGA ważny. PRZECZYTAŁEŚ = SKOMENTUJ   Proszę i z góry dziękuję : **

I oczywiście dziekuję kochanym osóbkom, które skomentowały ostatni rozdział ; ) Jesteście dla mnie bardzo ważni ^.^

także do kolejnego ; ]